sobota, 2 maja 2015

IV. "Aniele..."

 Sukces! Eureka! Jestem... dumna? Rozdział mi się szaleńczo podoba, ale czy jest dobry? To już pozostawiam Wam, kochani ;)
Chciałabym Was grzecznie *całkiem nie przymusem* zaprosić do komentowania tego. Wiecie, ja się nad tym męczę. To nie jest tak, że pstryknę palcami i mam napisane.
______________________________

    Nigdy nie potrafiłam mówić o swoich uczuciach otwarcie. Nawet teraz zdecydowanie wolę skryć się w czterech ścianach moich własnych uprzedzeń i fochów na cały świat. Zresztą nie mam prawa zwalać swoich problemów na innych. To całkowicie nie fair. Jednak z drugiej strony ostatnio przytłaczały mnie wyrzuty sumienia – widoczne w każdym geście i spojrzeniu moich przyjaciół, a to oni wiedzieli najlepiej. Mogłam mówić, że wszystko, było w porządku, ale to było kłamstwem. O ile jakichkolwiek posiadałam.

Jedynie Remus pozwalał mi nic nie mówić. Nie krzyczał, nie tłumaczył… Po prostu był. I to jego bycie było tym "czymś", czego w danych chwilach potrzebowałam najbardziej. Niestety nie mogłam się oprzeć myślom, że sama tworzę kolejne iluzje. Złudzenia, że coś może…

    Ostatnio sama siebie zadziwiałam się tym, co mówiłam i robiłam. Chyba właśnie wtedy, kiedy mój umysł znajdował się w stanie dziwnego uśpienia ostrożności, potrzebowałam kogoś zaufanego. Kogoś do przytrzymania przy sobie Wszyscy kogoś takiego mieli… Julia miała Romea, Izolda Tristana, nawet rudowłosa Lily Evans swojego Pottera.

Samotność

   
Tamtego dnia spałam zaledwie dwie godziny, więc byłam niesamowicie roztrzęsiona i zła, co zdarzało mi się coraz częściej. Chwila beztroski minęła. Krwawe wstążki wspomnień wiązały mi nadgarstki do ziemi, rozcinając cienką skórę i żyły tuż pod nią. Traciłam ochotę na życie ponownie.
     Krzyczałam na Lily, spotykając się z identyczną odpowiedzią. Co ona w ogóle robiła w moim dormitorium? Mogła podejść do mnie w Pokoju Wspólnym. 
Dziewczyna wyszła z mojego dormitorium z zszarganymi nerwami i załzawionymi oczami. Ja stałam jak kołek i patrzyłam, jak zatrzaskuje drzwi, nic nie rozumiejąc. Moim zdaniem po prostu powiedziałam jej, że nie życzę sobie jej towarzystwa. Tato zawsze tak robił. 
I znów umarł w butach. Znów myślałam o nim i, czując wielką gulę w gardle, uprzytomniałam sobie jak wielką krzywdę robił mi w takich momentach. 
   Zastanawiałam się, czy istnieje ideał. Sądziłam, że ja ewidentnie nie należę do tej elity. I czy właściwie powinnam wierzyć w miłość? Odpowiadałam, że to się nazywa przyzwyczajenie. Zastanawiałam się, jak długa jest wieczność A, co do anioła stróża… To każdy ma kogoś takiego. Człowieka-anioła, który czuwa w każdej sytuacji.

    Aniele

Myślałam o Nim godzinami. Wracałam z zajęć i zamiast usiąść do książki i odrobić jak najszybciej zadanie, jak to robiłam zazwyczaj lub szukać pocieszenia w kolejnej kostce czekolady, siadałam na podłodze i machinalnie zaczynałam głaskać Miłość i, patrząc z rezygnacją na dywan, udając, że szukałam wzrokiem zaginionego skarbu. Klucza do mojego serca. Jednak kto inny miał narzędzie, którym go znalazł i ukradł. Był właśnie Nim.

Myślałam nad tym, co mogłabym Mu napisać, powiedzieć – chyba wszystko, nawet to, dlaczego mam te małe blizny na nadgarstkach, nogach, ramionach, pod lewym okiem, których nikt nie zauważał. Chciałam zwierzyć Mu się nawet z tego, skąd wzięło się przezwisko mojego kota i jak pojawił się w moim życiu. Może to była tylko przykrywka za którą kryły się słowa, których nie powinnam była wymawiać. 
    Próbowałam zająć czymś swoje myśli. Zaprzątałam sobie głowę wspomnieniami związanymi z tą złotą, włochatą kulką, która tak lubiła spać na moich kolanach. Dostałam ją od Matthieu'a, chłopaka z Francji. Jenny nie znosiła kotów w naszym dormitorium – nawet jeden, jedyny raz zamachnęła się na Miłość ścierką, ale to nic nie dało. Sądzę, że Miłość był mi zawsze przeznaczony. Bo, jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pojawiał się w chwilach w których podświadomie najbardziej go potrzebowałam?
   Świece oświetlały korytarz mocno i nierównomiernie. Moje oczy, zmęczone nieustannym brakiem snu, buntowały się i, w ramach strajku, znów czułam napływające do oczu łzy, jakbym dostała gazem pieprzowym prosto w twarz. To wszystko wynikłe ze zwykłego ludzkiego wyczerpania, a nie jakichś szczególnych emocji. Ja nie potrafiłam nic czuć. Po prostu wyobrażałam sobie, że mogłam.
Lecz fakt był faktem. Po moich policzkach zaczynały spływać strużki słonych łez. Podświadomie smakowałam ich, czując gulę w gardle. Kiedy Mama płakała, przytulałam się do jej twarzy i czasami, przypadkowo, czułam ich smak na dziecięcych usteczkach
 Wyglądałam, jak upiór. Wampir powstały z trumny.  
    Aniele
Zastanawiałam się czasem, jakby to by było skoczyć z okna wieży astronomicznej, przy którym stałam. Czy uratowałby moje marne życie? Byłabym stracona – choć zapewne szczęśliwsza niż chwilę wcześniej, ale On nie pozwalał mi dotrzeć do tego celu. Kazał przeć dalej, pod wiatr. Zagradzał mi drogę, a choć z początku nie widziałam kim Był. Jeden dotyk Jego dłoni pozwalał zidentyfikować ciemny cień pod ścianą, tak samo ulotny, jak słodki i rozkoszny


 — Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając, podchodzisz moją samotność?*

 — Twój anioł stróż… — zamruczał pod nosem, niczym tajemnicza postać z horrorów.

 — Syriuszu, jesteś taki dziecinny — prychnęłam, wyginając grzbiet jak nastroszony czarny kot. Nie rozumiałam, że powiedział coś naprawdę wartego uwagi.

  Dziecinny? Dlaczego tak sądzisz? — zapytał, uśmiechając się koniuszkami ust. Nie huncwocko, lecz zwyczajnie. Najnormalniej jak potrafił szkolny urwis, którego nienawidziłam. Czy wiedziałam, co znaczy nienawiść? Najpierw trzeba odnaleźć dobre relacje, by odszukać ich przeciwieństwo.

 — A kto normalny skrada się na wieżę astronomiczną w środku nocy i czai się pod ścianami?

 — A kto normalny naraża się Filchowi, o tej porze tylko po to, żeby pooglądać gwiazdy? A co do dziecinności, to nie ja zachowuję się jak rozpieszczony dzieciak, który się na wszystkich wścieka.
   Odkąd Argus Filch pojawił się w Hogwarcie trzy lata wcześniej, jak mówili wszyscy – nieustannie każdego musztrował i nawet nauczyciele nie byli bezpieczni. Zdawało się, że sprawiało mu przyjemność karanie nawet za najdrobniejsze przewinienia, jakim było naniesienie ziemi z błoń.

 — Czyżbyś coś nie powiedział o sobie? — odparłam głosem jadowitym jak trucizna, patrząc jednocześnie na buty.

 — Zmieniłaś się… Nie znałem cię takiej…

 — Skończyłeś? To idź już! Proszę… — Ostatnie słowo dodałam prawie niedosłyszalnym szeptem. Wątpiłam, czy je słyszał. Nawet jeśli, to na pewno odebrał rozkaz, który wydałam. Zrobiłam z niego takiego samego nieokrzesanego pieska, jak ze mnie zrobił ojciec.
 Syriusz milczał, wpatrując się w niebo. Zerwał się wiatr. 
 — Nie to nie… W takim razie ja wyjdę. Dobrej nocy — powiedziałam, dla niepoznaki unosząc podbródek najwyżej jak potrafiłam.

 — Jeżeli cię uraziłem, to wybacz — odpowiedział z sarkazmem i pogardą, którą wyczułam. Mimo wszystko, to bolało. Bolało, bo nie zachował się jak chłopak z romansideł, który błaga o wybaczenie, całując ręce.

 — To ja przepraszam… — mruknęłam cichutko, prawie piskiem myszy, wycierając pośpiesznie łzy wyczerpania psychicznego i fizycznego rękawem. — Cześć.

 — Zaczekaj... — zawołał pośpiesznie, trochę zrezygnowany. Jednak kiedy odwróciłam się, zauważyłam, że moje spojrzenie dodało mu motywacji. Oddał je szybko, ale nie miałam tego samego uczucia. To było przecież moje spojrzenie. — Odprowadzę cię do wieży, chyba, że koniecznie chcesz się natknąć na Flicha.

 — Pójdę sama.
 Aniele
Znowu dał mi okazję do zwierzenia się, a ja jej nie wykorzystałam. Znowu nie potrafiłam zburzyć ścian własnych uprzedzeń i widzimisię

    Nie płacz — powiedział po chwili milczenia.
Nie odpowiadałam. Przeklinałam jego rozumienie dziewczyn, jego umiejętność czytania z twarzy. Znów miałam z czego się spowiadać. Dobrze mi było tak razem stać i  powierzchownie potrzebować się nawzajem. W rzeczywistości jego towarzystwo było tylko lekarstwem, którego trzeba użyć wielokrotnie, żeby zacząć odczuwać skutki. 
I tak bardzo pragnęłam Jemu, Aniołowi, i jemu podziękować, bo mimo iż moje życie nieskończenie i niesłyszalnie waliło się w gruzy, to podtrzymywali mnie w pionie i pomagali je odbudowywać. To była tylko moja wina, że nieustannie się karałam za wszystko, burząc je w milczeniu. Ale On, Anioł, o tym wiedział i nie pozwalał mi dojść do słowa, by nie zmącić tej ciszy. Pragnęłam, by powiedział, jak to się stało. Chciałam wiedzieć, co zmieniło się w tak diametralny sposób. W głębi siebie wiedziałam… cały czas udawałam Greka. Nie wyglądałam na godnego zaufania dla kogoś takiego jak on, ale domagałam się, żeby zaufał, że moje zachowanie tylko pozory. Przed samą sobą mówiłam, że też potrafiłam być człowiekiem. Kłamałam. Byłam potworem, który już w zarodku pożarł własne ludzkie odruchy.

 — Każdy z nas jest człowiekiem! A ja mam dość tego cholernego człowieczeństwa — wybuchłam nagle. Równie niespodziewanie dla niego, jak i dla siebie. Nie chciałam pokazać swoich myśli przed nikim.

 — Ale to wcale nie znaczy, że musisz się przed wszystkimi ukrywać! Przed całym światem i wszechświatem… Przed przyjaciółmi! Evans, choć nie powinno jej i mnie to obchodzić, martwi się o ciebie!
Niewielka dzieląca nas przestrzeń stała się na moment naszą sową na spojrzenia. Miałam ochotę zrobić krok w tył, ale nie mogłam.

  Ja się przed nikim — Dlaczego ludziom kłamstwo przychodzi z taką łatwością, a ja nie potrafiłam ich po prostu okłamać? Przed chwilą przecież sama nie chciałam mówić o swoich przemyśleniach z nikim. Gdybym nie zdała sobie z tego sprawy, zapewne pogorszyłabym sytuację. — Och, no dobrze… Nie potrafię wam tego powiedzieć. Wiesz… Czasami mam ochotę skoczyć z tego okna…

 — Nie mów przy mnie o takich rzeczach, bo zaraz sam cię przez to okno wyrzucę!

 — Och, znowu zaczynasz! Nie obraź się, ale rola psychologa ci nie pasuje. Więc z łaski swojej, rusz stąd dupę i daj mi spokój!
   Wybacz Aniele
Po raz kolejny zmarnowałam kolejną z danych mi szans. Popełniłam kolejny błąd, którego teraz żałuję. Tylko dlaczego koniecznie przysłał mi właśnie jego? Czy to było konieczne do mojego odkupienia?

 — Jesteś tego pewna? Tylko jedno twoje słowo i znikam…
Patrzył na mnie tymi swoimi szarymi, błyszczącymi oczami. W głowie miałam zupełną pustkę. Nie chciałam, żeby odchodził. Jednocześnie nienawidziłam jego dotyku na nadgarstku, kiedy mnie chwytał. Był jak wstążka. Przywiązywał mnie jak psa do latarni pod sklepem spożywczym.

 — Późno już… — wyszeptałam pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl.

 — Zrozumiałem aluzję… Do zobaczenia jutro na zajęciach… Meadowes. — Odszedł z rezygnacją, jednak po chwili zatrzymał się i odwrócił. — Pamiętaj, prawda wyjdzie na jaw. Jeśli nie teraz to później, ale najpierw zmiażdży cię jej ciężar. Mam nadzieję, że ona daruje ci życie do jutra i jeszcze się zobaczymy… ponuraku.
Mówił cicho, półszeptem. Miałam drętwiejące wrażenie, jak gdyby wszystko dążyło do rozwiązania, zbliżało się do centrum, jakiegoś apogeum do którego dąży człowiek. Jak gdyby wszystko zamarło w oczekiwaniu, a ja spoglądałam jedynie wokół, bojąc się, że zrobię jakiś głupi, nieprzemyślany ruch. 

    Nadal siedziałam w wieży astronomicznej i oglądałam gwiazdy z dziecinną nadzieją, że pomoże mi to wszystko zmienić, odwrócić – że te miliony małych światełek na niebie podziała na mnie kojąco, ratując to wewnętrzne „ja”, które traciło wiarę w ratunek. 
Skubałam nic nie myśląc przydługie rękawy szaty myśląc o Nim, Aniele i wiedząc, że tego dnia już mi nie pomoże, że będę musiała sama stanąć naprzeciw tego wszystkiego, bo odrzuciłam pomoc. Musiałam stawić czoło wszystkiemu w mojej własnej, osobistej bitwie – swojemu Waterloo – które i tak zbyt przegrywałam, by mogło przejść do historii. 
   Zastanawiałam się, czy Syriusz już spał – byłam pewna, że odwlekał tą chwilę jak najdłużej, pewnie podświadomie, bo obawiał się czegoś nienazwanego. Może własnych snów. Nienawidziłam rzucania zaklęć wyciszających na baldachim mojego łóżka. Nikt nie mógł usłyszeć słów, które
   Z Lily nie zamieniłam tamtego dnia ani słowa, jeśli nie liczyć tych kilku sylab rzuconych w głąb pokoju i wielkiej parodii koleżeństwa. 

    Zachowywała się, jak gdyby przeszłość nie liczyła się na drodze ku przyszłości, ale przecież przyszłość także staje się w końcu przeszłością i tym samym przestaje być cokolwiek warta. To tak, jak gdyby rany nigdy się nie zabliźniały, a nadzieje nie odpływały, jak gdyby ludzie nigdy nie zapominali i wierzyli zawsze, że wszystko może potoczyć się inaczej. Szczęście przemijało, przemija i przemijać będzie wiecznie.

    W momencie, kiedy powinniśmy rozmawiać ze sobą najwięcej, milkniemy, jak gdyby oddzieleni jakąś barierą nie do pokonania, zamknięci w swoich błyszczących klatkach i samotni we własnych samotnościach, uprzedzeniach, fochach i swoich widzimisię, obawiając się dzielenia ich z kimkolwiek innym. Przecież większość naszych pragnień i fanaberii jest takich samych. Ironio, odpychamy się wtedy, kiedy potrzebujemy się najbardziej – próbując nie krzywdzić nikogo, prawie zabijamy samego siebie sztyletem Samotności prosto w serce. Umieramy z własnej woli, popełniamy społeczne samobójstwo.
      Aniele Pomóż mi, jeszcze jeden, jedyny raz odkupić swoje winy
___________________________________
* - Cytat z "Romeo i Julia"
Z moich obliczeń wynika, że jest to trzy lata po pojawieniu są Filcha w szkole, ponieważ był to rok 1973, a Dorcas ma rocznikowo 16 lat  i pochodzi z rocznika 1960. Zatem jest to jesień 1976 (uprzedzam, że jestem raczej humanistką). 

4 komentarze:

  1. Jestem, słońce c:
    Czemu ty tak dobrze piszesz? Ja tez tak chcę *-*
    Ale piękny szablon *-*
    Ambitniejszy komentarz później, bo obecnie mam dość, z tytułu, że już trzy komentarze mi się nie opublikowały...
    Wybaczysz, słońce?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobsz. Co mogę powiedzieć? Piszesz extra! Podoba mi się tu. Zostaję, a co!
    Na nic ambitnego z mmojej strony nie licz, nie lubię pisać długich komentarzy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jednak napiszę coś lepszego, niż to coś powyżej' nazywane komentarzem.
      Blog czyta się bardzo przyjemnie, widać, że masz talent. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to brak akcji. W większości jest to opis
      przeżyć wewnętrznych. Owszem, dzięki temu łatwiej się wczuć, a ja Cię podziwiam – sama nie umiałabym tak opisywać targających bohaterką uczuć.
      Przeczytałam opowiadanie na jednym wdechu, skończyłam rozdział czwarty, wypuściłam powietrze i pomyślałam "co, nie ma więcej?!". Bardzo mnie zaciekawiłaś, chcę zobaczyć, co będzie dalej. To dzieło, wielkie dzieło. Szablon mi się podoba, nie mam co jeszcze na ten temat powiedzieć.
      Blogów o Doriusz (bo to jest tematem przewodnim, nie?) jest mnóstwo. A jednak ten się wyróżnia – pięknie napisany, nie przesłodzony. Zazwyczaj nie czytam blogów o takiej tematyce, bo Doriusz mi się przejadło. Po przeczytaniu tego bloga stwierdziłam, że tu mogę zostać. Dziękuję za uwagę, chociaż nic mądrego pewnie nie powiedziałam. {dzieci--zywiolow.blogspot.com/}

      Usuń