wtorek, 22 grudnia 2015

Jeleniu trzym zgryz ~Miniaturka (akcja między rozdziałami X, a XI)

     Wskazówka na zegarze z kukułką pokazywałam osiemnastą czterdzieści sześć. Ehh…
Rozłożyłam się wygodnie w wannie pełnej gorącej, białej piany, rozmyślając o tym, jak zostałam, na własne życzenie, wkręcona w ten chory zakład. Moje myśli wpłynęły na czarnowłosą postać.
 Niech nie przychodzi, nie… Podobno nadzieja umiera ostatnia. Przez te schody chyba nie przedarł się jeszcze żaden nieproszony gość. Chyba…
Tak, czy inaczej, miałam nadzieję, że budowniczowie tego zamku nie zawiodą mnie i Black nie zakosztuje wygranej. Czemu ja głupia się na to zgodziłam?! Spanie ze mną w jednym łóżku… Phi, też mi nagroda. Chyba nie widział mnie nigdy rano, gdy resztki tuszu tworzą czarne smugi pod oczami, a włosy przypominają… właściwie, to nie-wiadomo-co.
   Po kilkunastu minutach postanowiłam wyjść z wanny, bo znudziło mnie takie bezczynne leżenie. Poza tym musiałam napisać jeszcze jakieś beznadziejne wypracowanie dla Binnsa. Dlaczego oni w tej szkole katowali nas czymś tak idiotycznym, jak historia magii? Szkoda słów…
W dodatku, w gardle nadal czułam smak tego ohydztwa od Lilki. Świństwo, a nie herbatka z melisy. Zmusiła mnie do wypicia tego mówiąc, że będzie mi się później lepiej spać. Przydałoby mi się to...
    Ubrana wyłącznie w ręcznik wparowałam do dormitorium, nie spodziewając się o tej porze nikogo. Jenny poszła z Remusem do biblioteki, a Mary pewnie szlajała się po zamku z Alicją Holly i Frankiem Longbottomem. Jednak moim oczom, prócz nagannego bałaganu, ukazało się coś jeszcze. Czarne włosy, szata Gryffindoru i ten irytujący uśmiech.
- Łapa?! Ja… – mruknęłam, przeklinając swoją głupotę.
- Witaj, księżniczko! Czemu tak brzydko do mnie mówisz? – Zmierzył mnie wzrokiem wytrawnego łowcy.
- Myślałam, że nie przyjdziesz… – Zszokowana siadłam na łóżku. Miałam ochotę strzelić go w ten durny, kudłaty łeb, ale nie… Nie dam mu tej satysfakcji.
- Dlatego nie powinnaś tak dużo myśleć! – I jeszcze mnie obrażał. Palant.
- Miły jesteś… Idę się ubrać!
 Zrobiłam mały w tył zwrot do łazienki. Miałam dwa wyjścia: albo tam wyjdę i będę spała w jednym łóżku z tym zboczonym maruderem, albo zabarykaduję się w łazience… Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. Niestety przypomniałam sobie, że Mary popsuła zasuwkę i ja oraz Jennifer byłyśmy na to bezsilne, a różdżka została w dormitorium.
– Teraz już mam tylko jedno wyjście… – mruknęłam do siebie, ochlapując twarz lodowatą wodą. – Dobra… Raz kozie śmierć… A mogłam się nie zakładać… Gdzie ja mózg zgubiłam?!
- Mam poszukać? - Niespodziewanie usłyszałam odpowiedź. Klapnęłam mokrą dłonią w umywalkę. Stanowczo nie próbujcie. Trochę bardzo boli.
- Łapa! Tylko żadnego macania mnie we śnie, jasne?!
Moja twarz w lustrze była czerwona; niezarumieniona, ale autentycznie czerwono-fioletowa ze złości. Jak to teraz ukryć miałam... Wyszłam z łazienki z miną wyrażającą niezadowolenie.
- Jak sobie życzysz, księżniczko! – Chłopak odsunął kołdrę koloru dojrzałej śliwki, ukazując swoją „mizerną” posturę. Kiedyś pościel miała czerwony odcień - ale nie potrafiłam na nią patrzeć z dziwnych powodów, a tą rok wcześniej przysłała mi ciotka, więc dlaczego miałam z niej nie korzystać? Była wygodna i miękka...
     Merlinie… Dlaczego mnie na niego skazałeś?!
- Gdyby nie ten zakład, to nigdy bym się na to nie zgodziła… A, i nie chrap.
Zamknęłam oczy, przez chwilę idąc na ślepo przed siebie, a potem otworzyłam, chyba sprawdzając, czy to nie sen. Musiałam mieć niezłą minę, bo Syriusz prawie parsknął śmiechem.
- Mogłabyś się w końcu położyć? - Jego głos zdradzał, że nadal był rozbawiony.
- Nie marudź, tylko się posuń… Przesuń znaczy. – Położyłam się na skraju łóżka, zasunęłam kotary i modliłam się, abym nie obudziła się w bliskim kontakcie z podłogą.
- Masz się wygodnie położyć. Obiecałem, że nie będę cię dotykał. – Przyciągnął mnie ku sobie. Czułam jego dłonie nie tylko na ramionach. Takie śmieszne uczucie; z chęcią napisałabym coś o tym, ale to takie dziwne i wydające się nieodpowiednie, że całkiem nie do opisania słowami. Bez żadnych dreszczy jak w powieściach, ale jednak...
- Jak ja cię dotknę, to ci się słabo zrobi zaraz!
- Ja chciałem dobrze. Dobranoc.
- Łapuś… – Zaczęłam łagodniej. To chyba ta przeklęta herbatka zaczynała działać. – Tylko obudź mnie piętnaście minut przed wyjściem.
- Jak sobie życzysz, księżniczko. Dobranoc. Bajecznych snów.
- Łapa… Śpisz? – A teraz niech mi ktoś powie, co we mnie wstąpiło. Czy ja wyglądałam na dobrą Samarytankę?! No właśnie… Nie zapominajmy, że "Jezus rzekł do Samarytanki: - Daj Mi Pić."
- Muszę się zastanowić… – odpowiedział ze śmiechem. – A, co by, moja księżniczka, chciała?
- Księżniczka by chciała… Hmmm… No nie wiem, jak się odwrócisz, to się zastanowię.
- Myślałem, że nie chcesz żebym się do ciebie odwrócił. - Zmarszczył brwi.
- Więc księżniczka by chciała…
- Tak? – Patrzył na mnie, jak na jakiś smakowity kąsek. Doprawdy, Peter patrzący na cukierki przy nim wymięka.
- Przyjacielskiego buziaka na dobranoc… W policzek…
- A może jeszcze w nosek? – Pocałował mnie w nos i policzek.
- A, co by chciał jej rycerz? – Nie mogę… Co ja gadałam w ogóle?! Tak się zaczynają choroby psychiczne… zdecydowanie zły znak.
- Eeeee… Chodźmy lepiej spać, co?
- Łapuś… - Odwróciłam do niego głowę. Miał zamknięte oczy. Wyglądał prawie, jakby spał.
- Księżniczko… - Jego usta ułożyły się w to jedno słowo.
- Przepraszam?
- Będziemy spać na szlabanie, jak zaraz nie zaśniemy…
- Ale ja nie usnę, jak mi nie odpowiesz!
- Chcę się do ciebie przytulić po przyjacielsku… – stwierdził jakoś dziwnie. Co ja piszę, wszystko było jakieś dziwne. – I tak zasnąć.
- Dobranoc… Śpij dobrze.
- Mhm… Serek, ale naprawdę, mogę ci wszystko powiedzieć?
- Wszystko.
Wstrzymałam oddech. Na jednym tchu, powiedziałam pół-szeptem:
- Zauważyłam, że ostatnio jakoś mniej dziewczyn wyrywasz… Co, już im się znudziłeś?
Nie wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem, a mimo to, zaczął się jąkać.
- Eeee… No wiesz… Eeee… Jakoś mi się znudziło podrywanie, eee… pustaków.
Odpowiedź ugrzęzła mi gdzieś w gardle, niepełna i właściwie niepotrzebna.
- Aha, tak tylko pytałam… Dobranoc - powiedziałam zduszonym głosem.
- Dobranoc… – Zaczął głaskać mnie delikatnie po ciemnych włosach, jeszcze trochę wilgotnych. Kosmyki mokrych włosów łaskotały mnie w kark. Czy to deszcz? Czy to znowu to?
- Wrrr… Przestań, to gilgocze.
     Ktoś z głośnym śmiechem wchodził po schodach. Chciało mi się śmiać na samą myśl, że Mary nas nakryje i „coś” sobie pomyśli. Już widziałam jej minę.
- Cicho! Ktoś idzie! – Syriusz zasunął szybko kotary i zakrył mi usta.
- Dor! Śpisz już? – Do dormitorium wpadła moja kochana współlokatorka i zapewne jakaś jej przyjaciółka, która miała spędzić u nas noc. Przez to, że Syriusz zatykał mi usta, zaczynałam się dusić, więc biłam go na oślep.
– Jak zwykle! Mogłaby raz pogadać ze mną, jak jej potrzebuję… - usłyszałam głośne skargi Alicji skierowane do mnie.
- Niech zgadnę, Frank znowu? – spytałam, kiedy wreszcie uwolniłam się od chłopaka. Powinnam za to dostać jakąś nagrodę, należałaby mi się.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki on jest romantyczny. Normalnie...
- Na pewno sobie nie wyobrażam… – Kopanie pod kołdrą jest zdecydowanie złym pomysłem… Nie polecam. Można nie trafić na przykład.
- Auuuuuuua! – Łapa zaczął wyć z bólu. Wybrał sobie wilk czas idealny. Szybko wsadziłam mu głowę w poduszkę, żeby nie było słychać jęków. Też niezbyt mądre.
- Dor, co ci? – Usłyszałam kolejne kilka kroków, a potem Mary jednym ruchem odsłoniła zasłony wokół łóżka.
- Cześć, Mary! – Ze śmiechu sturlałam się na podłogę. Mina dziewczyny była pewna zdziwienia, zdziwienia i jeszcze zdziwienia, z domieszką zdziwienia. Po prostu bezcenna. Otworzyła szeroko niebieskie oczy, a jasne włosy wydawały się nastroszone, jakby zgubiła gdzieś swoją szczotkę.
- Black? - Alicja pierwsza się otrząsnęła. Jej reakcja, a także wygląd, była bardzo zbliżona do Mary. Można było je nazwać bliźniętami, gdyby nie to, że Alicja była dużo od niej wyższa.
- To właśnie ja… – Łapa uśmiechnął się głupawo, ale szybko zmarszczył brwi. – Czuję się, jakby mnie własna mamusia przyłapała na czymś niedozwolonym...
- Ale my nie robiliśmy niczego niedozwolonego… Prawda? – Ostatnie słowa wysapałam, śmiejąc się. – Nie no, Mario, ty to masz wyczucie.
- Czy... wy...? – Mary zdezorientowana wskazała na nas palcem, po części chyba też dlatego, że użyłam jej prawdziwego imienia.
- Ja nie… Może ona… Ale nie ja. Ale o co ci w ogóle chodzi? - Syriusz odgarnął kosmyk czarnych włosów z twarzy.
- Najlepiej zwalić całą winę na mnie! To przez ciebie się wydało!
- Dori… Czy ja wam w czymś przeszkadzam?
- To ty mnie kopnęłaś w moje nadprzyrodzenie!
 Blondynka krok za krokiem zaczęła wycofywać się w kierunku drzwi. Alicja, kręcąc głową, robiła dokładnie to samo. Spojrzenie drugiej jasnowłosej mówiło "dziś śpimy u mnie".
- Marysiu, poczekaj… – Zwiała. – No i pięknie! I co narobiłeś?!
- Ja?! To twoja wina! – Wciągnął mnie z powrotem do łóżka i zaczął gilgotać. A ja łaskotki mam dosłownie wszędzie, więc po chwili po pokoju rozległ się dziki pisk. Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że puściliśmy jakiegoś pornosa na cały regulator, bo byłaby z tego niezła szopka bożonarodzeniowa.
- Hahaha, Blaack, haha, przestaaań… Hahaha, Black palancie, haha!
- Też cię kocham, księżniczko!
- To jest, haha, molestowa… haha… nie... Puszczaj, wariacie! - Klapnęłam go otwartą dłonią w policzek, ale ledwo miałam siłę podnieść rękę, więc go nie bolało.
- Muszę cię wymęczyć, żebyś w końcu zasnęła!
- To rób to w inny sposób! Brzuch mnie boli…Hahaha, Syriusz! To nie jest śmieszne, idioto! - Otrząsnęłam się, uderzając go łokciem w rękę. Nawet tego nie poczuł.
- Znam inny sposób, ale nie spodoba ci się… – Wyszczerzył zęby, zakończając tortury.
- Możesz zrobić wszystko, ale już mnie nie gilgocz, proszę.
- Chciałbym, Dorcas, ale obiecałem, że nie zniszczę tego, co jest miedzy nami. Dobranoc.
- Syriusz… Powiedz, że się we mnie nie zakochałeś, proszę… – Powinnam milczeń, nie odzywać się, dopóki nie mini napięcie między nami - ta elektryczna nić, która nie pozwalała mi się do niego zbliżyć, bo potem zostawałam porażona i wszystko bolało.
Położyłam się na brzegu łóżka. Był dla mnie jak brat. Tylko brat. Zresztą nie wierzyłam w to słowo na „M”. Każdy może powiedzieć, że kocha. A potem okazuje się, że to nie miłość, to tylko...
- Nie wierzę w miłość, księżniczko, ale obiecałem, że cię nie skrzywdzę, a ja obietnic dotrzymuję. – Odwrócił się tylko na chwilę, po czym zamarł w swojej wcześniejszej pozycji. – Mam cię chronić, więc chronię.
- Dziękuję… – Objęłam go i przytuliłam się do jego pleców, jak potrzebująca opieki młodsza siostrzyczka, nie śmiąc dotykać palcami jego ramion ani czarnych włosów. Byliśmy jak rodzeństwo zagubione w Zakazanym Lesie. Musieliśmy trzymać się razem, jak Jaś i Małgosia - w końcu wszystkie historie są prawdziwe na swój własny, oryginalny sposób.
- Dobranoc, księżniczko – szepnął. Jego głos był całkowicie bezinteresowny.
Nie pamiętam, kiedy usnęłam. W sumie nigdy ta chwila nie zapisuje się w mojej pamięci.
    Obudził mnie szept. Zaraz po przebudzeniu świat zawirowałby zapewne tysiącami barw, gdyby nie to, że panowały istne egipskie ciemności. Wszystkie kontury się zlały, a ja nie widziałam nawet poduszki tuż przed oczami.
- Księżniczko… Już czas…
- Cosiestało? – spytałam zaspana, przecierając oczy. Wzrok nabrał odpowiedniej ostrości, by wstać, ale nadal był niewyraźny. Czyżbym potrzebowała okularów? Tym razem przed snem nie zapomniałam zmyć makijażu. To śmieszne, że wszyscy twierdzili, że nie wiedzieli o tym, że się malowałam. Uważali, że myśleli, że... mniejsza z tym. Sądzili, że od tak mam naturalnie ciemne i gęste rzęsy.
- Nasz szlaban czeka. - Głos stracił połowę swojej wcześniejszej łagodności.
- Łapa? Ale ja chcę spać… – Nakryłam głowę kołdrą. Była miła oraz ciepła od mojego ciała, ładnie pachniała i... to śmieszne, ale wydawała się być natchniona jakimś wyjątkowym zaklęciem, które nakazywało zostać mi w łóżku.
- Jak zaraz nie wstaniesz, to będę przychodził do ciebie, co noc, aż do końca roku szkolnego! – Siłą zerwał ze mnie kołdrę. Rad, nie rad, musiałam wstać i to nie z powodu kołdry. Wizja spania z tym gumochłonem do wakacji nie jawiła się zbyt kusząco.
- Jesteś niewyżyty. To podchodzi pod molestowanie! – Nie wiedząc czym wkurzona, zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki, doprowadzić się do stanu względnej używalności.
- Miałem nadzieję, że zostaniesz w łóżku… – mamrotał niewyraźnie pod nosem, ubierając skarpetki.
- Co mówiłeś, skarbie mój? – zironizowałam, wchodząc do dormitorium w samym staniku. Znaczy dolne partie ciała miałam ubrane, żeby nie było potem niedomówień. Boże, pomóż, dlaczego ja się nim tak bezdusznie bawiłam? Robiąc to, nie byłam ani trochę lepsza od niego...
 - Dorcas, no weź się opanuj! Jak będziesz tak robić, że to jeszcze będziesz tego żałować. Łapa, weź chociaż nie patrz. Po tobie spodziewałam się czegoś więcej – krzyknęła Jenny, która najwidoczniej została razem z Remusem wygnana z biblioteki, zza kotar swojego łóżka. Wychyliła się, a mi ukazała się głowa okalana ciemnymi włosami, chociaż nie tak bardzo jak moje. Jej były... kakaowe i przyjemne, przy jej rysach twarzy, które postarzały ją o kilka lat.
- Myślałem, że śpisz! Nie podsłuchuje się dorosłych! – Zaczęłam chichotać.
- Głupi krawat… Zawsze mi go Mary wiąże…
- Nawet nie myśl sobie, że zrobi to teraz i zamknijcie się w końcu! Próbujemy spać! – Nagle odezwała się Alicja Holly zaspanym głosem, mówiąc w imieniu Mary. Chyba była strasznie zmęczona, skoro nie zdziwiła się nawet dalszą obecnością Syriusza w damskim dormitorium.
- Przepraszam, kochanie… Zawiążesz, Łapciu?
- Jedyne, za co mogę podziękować mojej matce, to umiejętność wiązania krawatów, którą mi przekazała!
- Dobra chodźmy, bo jeszcze Mary nas zadźga czymś… – Złapałam go za czerwono-złoty materiał. Oczywiście on znów musiał to zrobić! Przy współudziale mojego kota w dodatku. A mianowicie, potykając się o Miłość, wpadł na mnie, po czym wykonaliśmy wspaniały lot w dół schodów.
- Przepraszam, księżniczko! – Taa… i znowu na mnie leżał… A ja nie znosiłam być zdominowana.
- Black, to już przesada! Ty to zrobiłeś specjalnie! Złaź!
- Tak! Specjalnie potknąłem się o twojego kota, żeby na ciebie spaść! Księżniczko, pomyśl, gdzie tu logika!
- Co ty nosisz w kieszeniach? – Pozbierałam się z dywanu.
- Nic, a co? – Łapa zaczerwienił się lekko, co było widać mimo ciemności panującej w Pokoju Wspólnym Gryfonów.
- Bo coś twardego wbiło mi się w nogę. No, nie ważne, chodźmy już, bo nigdy stąd nie wyjdziemy - zdecydowałam.
Syriusz pokręcił głową, pokazując niezdecydowanie.
- Mi się nie spieszy do McGonagall.
- A co, chcesz kolejny szlaban za spóźnienie? Łapa, ostatnio naprawdę zachowujesz się dziwnie! – Szłam szybkim krokiem, wymyślając mu po drodze.
- I tak jesteśmy już spóźnieni. – Spojrzał leniwie na zegarek.
- Black ty… Ty, ty… Mam cię dość! – Pobiegłam korytarzem, zostawiając go za sobą, gdzieś w tyle. Gdy dobiegłam na miejsce, on jak gdyby nigdy nic, stał pod drzwiami gabinetu McGroźnej.
- Jak ty to zrobiłeś? - Otworzyłam szerzej oczy. Mój głos był prawie oskarżycielski.
- Księżniczko, mówiłem ci już, że potrafię dokonać rzeczy niemożliwych, prawda? Więc trzymaj się mnie, a nie zginiesz.
- No tak! Ja tu na was czekam, a wy co?! Spóźniliście się… – Minerwa w jadowicie zielonym szlafroku i puchatych kapciach powitała nas niezbyt uprzejmie.
- Pani profesor, to tylko siedem sekund. Chyba pani nam to wybaczy? – Czarnowłosy spojrzał na nią wzrokiem numer jeden, pod tytułem: „żadna mi się jeszcze nie oparła i ty też nie zdołasz”.
- Black, ten twój wzrok na mnie nie działa… Chodźcie za mną. Dzisiejszej nocy waszym zadaniem będzie wysprzątanie wszystkich schowków na miotły, jakie posiada Hogwart. Nie traćcie czasu! – Zostawiła nas pod najbliższym schowkiem, ze zwykłymi miotłami w dłoniach.
- I pomyśleć, że to przez ciebie! Jeszcze raz zrobisz imprezę to tak cię urządzę, że cię Rogaty będzie zmywał ze ściany!
- Księżniczka się nie wyspała?
- Zatkaj się!
- Jak sobie życzysz! – Byłam wściekła. Przez tego pajaca musiałam zerwać się w środku nocy i sprzątać jakieś komórki.
Po godzinie chłopak zrobił sobie przerwę… ot tak, po prostu. Pokazał jakim nierobem naprawdę jest.
- O patrzcie, Casanova się zmęczył! Do roboty! – Lekko uderzyłam go kijem od miotły po głowie, jednak on chyba nie zrozumiał ironii.
- Nie jestem twoją zabawką! Dobranoc! – Wyszedł.
- O nie, nie paniczu! To ja życzę dobrej nocy! – Dogoniłam go, wręczyłam miotłę, po czym zniknęłam za zakrętem. Wykrzyczałam Grubej Damie hasło i wparowałam do swojego dormitorium.
- Księżniczko, przypominam ci, że przegrałaś zakład! – Położył się do mojego łóżka z, nieznikającym z twarzy, cynicznym uśmiechem.
- A szlaban? Ja nie będę z tobą pracować! Idę do McGonagall! – Odwróciłam się na pięcie i wyszłam, trzaskając drzwiami. Te nagłe zmiany nastroju. Jak w ciąży. Ale ja to chyba po zapyleniu, bo innego wyjścia nie widzę. Nie no... byłam komicznie tragiczną zołzą.
- Stój! – Wybiegł za mną. - Dzisiaj mamy szlaban z głowy! Wyjaśnię ci to innym razem. Idź się teraz połóż, a jak nie chcesz mnie widzieć, to pójdę spać do siebie! Dobranoc!
 Zrezygnowana siadłam na kanapie w Pokoju Wspólnego.
- Idiotka ze mnie! Idiotka! – Uderzałam się w głowę poduszką. Zatrzymał się na schodach do dormitorium, zawahał na moment, po czym zawrócił.
- Poniosło nas dzisiaj, ale nie ma co się dziwić. Nie codziennie musimy wstawać o trzeciej w nocy, żeby odrabiać jakiś psychiczny szlaban! To normalne, że się na siebie wkurzamy, księżniczko… Idź się położyć spać. Ja pójdę do siebie, jeżeli mnie nie chcesz widzieć i nie przejmuj się szlabanem. Ja wszystko załatwiłem.
- Zostaw! Ja tylko chciałabym, żebyś zachowywał się, jak dawniej! Co się stało z dawnym Łapą podrywaczem i psem na dziewczyny? I nie usprawiedliwiaj mnie… Nie powinnam na ciebie tak napadać…
Merlinie… To było chore… Dorothea Lucilla Meadowes przyznająca się do błędu? Tego jeszcze ten świat nie widział. "Dorcas-z-przeszłości" była idiotką, niepotrafiącą łapać życia póki młode, paskudną egoistką, ignorantką i nie powiem kim jeszcze, bo wystarczy, że dawna ja używała paskudnych słów. Ja wolę nie nadużywać zbędnych wulgaryzmów.
- W takim razie dobranoc, Meadowes! – odparł lekceważąco.
- Dobranoc… – Zwinęłam się w kłębek na kanapie. – Dobranoc…
    Zasnęłam, drugi raz tej nocy…
    Następnego dnia obudziłam się zesztywniała. Spanie na kanapie w Pokoju Wspólnym nie jest dobrym pomysłem. Wymięta od snu powlekłam się do dormitorium. Nie będę opisywać wszystkich czynności fizjologicznych i innych, których tam dokonałam. W każdym razie na śniadanie zeszłam w całkiem dobrym humorze, lecz z żelaznym postanowieniem nie odzywania się do Blacka.
    Nie odezwałam się przez całe śniadanie. Ale on i tak zajęty był tą przeraźliwie różową Samanthą Rosemary, która wdzięczyła się do niego jak idiotka. Trzeba przyznać, że ja i Black staliśmy się ostatnio bardzo rozpoznawalni, więc wszyscy byli w wielkim szoku. Oficjalnie napisałabym, że nic nie czułam - pff, wręcz się cieszyłam. Jak było rzeczywiście...?
    Około wpół do trzeciej nad ranem, wymęczeni po kolejnym dniu nauki, zeszliśmy się na ten przeklęty szlaban. Syriusz z miną wielce obrażonego panicza, a ja z miną, jaką ma Lilka, gdy leje Pottera po głowie. Przyszliśmy pod drzwi McGroźnej, a powiedziała, co mieliśmy robić tym razem.
- Dzisiaj posegregujecie mi chronologicznie dokumenty dotyczące szlabanów! Macie czas do szóstej rano.
I zostawiała nas samych w gabinecie. Jeszcze przez chwilę miałam w głowie widok jej w wałkach na ciemnych włosach przetykanych siwizną, ubranej w jadowicie niebieski szlafrok i kapcie. Pomyślałam, że ten obraz będzie mi się śnił po nocach. Nie przypuszczałam, że to będzie co innego...
- Cudownie… – Zabrałam się za pierwszą stertę, przeklinając cicho pod nosem. – Bla… Znaczy Łap.. uś… Nie zupełnie mi chodziło, o to z tym dawnym tobą. I wiesz, co… Obiecałeś, że mnie będziesz chronić i nie dotrzymałeś obietnicy. Ja wiem, że to moja wina. I wiem, że przepraszam nie wystarczy. – Podeszłam, a on odwrócił wzrok. – Co mam zrobić, żeby było tak, jak przed szlabanem? Jedno twoje słowo…
- To, że traktuję cię inaczej niż inne dziewczyny, wcale nie upoważnia cię do traktowania mnie, jak przedmiotu… – Stwierdził chłodno. Jego szare oczy nie pokazywały praktycznie żadnej emocji. Wszystko wyćwiczone w domu, wmawiane... jak mi. Nawet miał trochę racji. Chyba zbytnio uderzyłam w jego wielkie, jak podziemia Hogwartu, ego. – Byłaś wyjątkowa do wczorajszej nocy. Zepsułaś wszystko, a prosiłaś, żebym ja tego nie zrobił.
- Wcale tego nie chciałam… Jesteś dla mnie jak brat. Nie chciałam, żeby to się zmieniło. Proszę cię… Nie rób mi tego.
- Przez ciebie muszę iść z jakąś stukniętą Gryfonka na randkę. Kiedyś bym się cieszył, ale teraz jakoś nie mam ochoty wysłuchiwać westchnień pustaków… Powiedz mi, co ja mam teraz zrobić?
- Przestać się na mnie gniewać… A ja z nią pogadam. – Uśmiechnęłam się nieśmiało. To się wplątałam. Przecież ja w życie nie zagadam do tej dziewczyny.
- Miałem cię chronić przed moimi fankami, więc nie będziesz z żadną z nich rozmawiać. Trudno się mówi. Zamiast z przyjaciółmi, albo… Z tobą, księżniczko, pójdę do Hogsmeade z napaloną na mnie Samanthą… Też fajnie, prawda?
- I tak z nią porozmawiam. Chciałeś pójść ze mną? – Rozmowa pochłonęła mnie całkowicie. Pytanie zadałam, mówiąc jak Samantha. Ale broń Merlinie z uwielbieniem dla niego. Po prostu mnie zaskoczył.
- Chciałem czy nie, idę z Samanthą i się do niej nie zbliżaj. Ona należy do tych zabijających agrafką.
- Już się boję… Ale następnym razem, idziesz ze mną. Ok?
- Jeżeli znowu nie będę musiał nam ratować tyłków w zamian za randkę, to może… – Kontynuował, nie przerywając swej pracy, podczas gdy ja zupełnie zapomniałam o piętrzącym się wokół stosie papierzysk.
- Następnym razem, to ja w zamian za pomoc, pójdę z jakimś Gryfonem na randkę… O ile, któryś będzie chciał iść z taką zołzą.
Chłopak spojrzał na mnie krytycznie.
- Nie przesadzaj… – Ponownie otaksował mnie wzrokiem.
- Co?
- Jest kilku chłopaków, którzy z miłą chęcią poszliby na randkę z tobą, księżniczko.
- Na przykład? – W końcu wzięłam się za te sprawozdania.
- Na przykład ja – stwierdził krótko, acz treściwie. Znów wszystko psuł. Ja do niego nic nie czułam. Czy on...? Dziś nic nie mówi.
- Teraz, to ty przesadzasz…
- Dlaczego? Jestem po prostu szczery… – Uśmiechnęłam się krzywo i poszłam po następną stertę dokumentów. Krawat wylądował gdzieś na podłodze.
- Nie znoszę krawatów.
- A ja lubię jak je z siebie zrzucasz… – Łapa uśmiechnął się cwaniacko. Uniosłam brwi.
- Może ty też coś zrzucisz? To sobie popatrzę. – Wystawiłam mu język, a moją uwagę przykuł jeden z zapisów.
- Mówisz i masz! – Rozpiął koszulę i rzucił ją w moją stronę. Prawie jak striptiz normalnie.
- Hmmm… Tak ciekawe… To jest bardzo ciekawe. Wiesz, że Smark miał szlaban za powieszenie jakiegoś Puchona na wieży… Nie pomyślałabym. – Łapa kiwał tylko głową, uśmiechając się lekko.
- Może ty zrzucisz z siebie coś jeszcze? – Spytał, nie odrywając wzroku od dokumentów.
- Na pewno tego chcesz? – Powoli rozpięłam koszulę.
- Nie zrobisz tego, księżniczko… – Przestał szperać w kartotekach i spojrzał na mnie.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz… – Po zdjęciu koszulka wylądowała gdzieś obok krawata. Potem zdjęliśmy jeszcze kilka rzeczy.
- Twoja kolej, księżniczko…
- McGonagall wejdzie… – Zdjęłam buty. Bez nich sięgałam mu ledwo do brody. Łapa także zdjął buty. Ja natomiast wisiorek, który otrzymałam od Wiktora i Angeliki.
- Nie wejdzie… Zawsze mam zapasową różdżkę, którą mogę zdziałać rzeczy niemożliwe… - Jedną ręką machnął różdżką, a drugą rozpiął spodnie… Spojrzał na mnie wygłodniale. Byłam diabelnie ciekawa do czego się posunie. Mary mówiła, żebym nie kusiła losu, ale chciałam to mam.
- Ciekawe… – Rozpięłam guzik od spódnicy. Materiał opadł z cichym szelestem. – Bez ryzyka nie ma zabawy… – Zmierzył mnie wzrokiem, po czym przyłożył jedną rękę do policzka, a drugą objął mnie w talii i przyciągnął do siebie.
Pocałował delikatnie… Oderwałam się od niego. Swoją drogą McGroźna dostałaby chyba zawału, widząc dwoje nastolatków w bieliźnie, pośród porozrzucanych ubrań i dokumentów.
- Co, wymiękasz… – Mrugnęłam do niego. – Proszę kontynuować.
- Maleńka widać, że cnotka jeszcze jesteś… – Uśmiechnął się. – Powoli… Subtelnie… Coraz niżej… – Odsunęłam się, gdy zaczął mnie całować po szyi i dekolcie.
- Przestań… – Ktoś zapukał. Ratunek nadszedł! Dzięki Bogu, że nic się jeszcze nie stało.
     Rozpoczęło się szukanie ubrań w szybkim tempie, a zza drzwi zabrzmiał konspiracyjny szept Jamesa.
- Łapa, no otwieraj. Prosiłeś żebym wam pomógł, to jestem.
- Łapa, gdzie moje buty? – spytałam, szamocząc się z zamkiem od spódnicy.
- Pod stołem… – Rzucił mi obuwie pod nogi. – Jeszcze chwila James! Chwilunia! Przykleiłem się do krzesła!
- Wariat… – Drżącymi rękami krzywo zapinałam guziki koszuli. Takie szybkie ubieranie się, wcale nie jest takie proste, jak się początkowo wydaje.
- Gotowa? Otwieram! – Otworzył drzwi cały czerwony na twarzy. Zaspany Potter nie zauważył nawet jego krzywo zapiętej koszuli i mojego krawata wiszącego jakimś cudem na lampie. Naprawdę, nie mam pojęcia do teraz, jak się tam znalazł, ten skubaniec jeden.
 - Cześć, Rogacz… – Lekko zdyszana udawałam, przeglądam dokumenty, siedząc w niewinnej pozie na biurku. Ze skromnie skrzyżowanymi nogami, oczywiście, jak nakazywały dobre maniery. W myślach także oczywiście przeklinając szukającego Gryffindoru, choć winnam mu wdzięczność.
- Cześć… Co robicie? – Ziewnął głośno. – I czemu na tej lampie wisi krawat?
 - Bo tak lubi - stwierdził szybko Syriusz, wiedząc, że Rogaczowi w tym momencie można było wcisnąć każdy kit.
- Nie widać? A właściwie niepotrzebnie przyszedłeś… Poradzilibyśmy sobie… Prawda?!
- Tak… W zupełności… – Uśmiechnął się zawadiacko.
- Was chyba Bóg opuścił! Wstaję specjalnie dla was, o czwartej nad ranem, a wy mi mówicie, że mnie nie potrzebujecie! Nie ma mowy. Zostaję!
- Rogaś idź, bo na ciebie Lilkę napuszczę! Ja bardzo lubię segregować koszule… - Ja nie mogę, co ja gadam. Płonę ze wstydu za własną głupotę. - Nie, nie koszule, dokumenty… Tak bardzo lubię! Więc idź już!
- Lilka mówiła, że zaraz przyjdzie, tylko musi… Co? Jakie koszule i czemu ten krawat wisi na lampie? Wy…! – Patrzył to na mnie, to na Łapę, otwierając szerzej brązowe oczy. – Ale ja i tak sobie nie pójdę! – Wytknął nam język. – Przenieście sobie wasze ekscesy na inny dzień.
- O, co ci chodzi? Nie rozumiem… – Udawałam niedoinformowaną, zawijając włosy na mały palec jednej ręki. To chyba przez ten kwiecisty rumieniec na mojej twarzy byłam niezbyt przekonywująca.
- Chodzi o to, żeby nie wpaść w błoto! – Rogaty zabłysnął nagle niczym żarówka. – Jutro sobie poużywacie, a dzisiaj pozwólcie sobie pomóc, jak już tu przyszłem.
- Przyszedłem, Rogaś… Przyszedłem… – A pod nosem mruknęłam: – I niech cię za to szlag.
Lily zjawiła się w drzwiach, usiłując się uśmiechać cały czas. Jej ogniste włosy wyglądały jak czesane widelcem. Pod uroczymi, zielonymi oczami, widniały fioletowe śliwy.
- Cześć, wam gumochłony i ty, jeleniu niewyżyty! Czemu na lampie wisi krawat? - ziewnęła, wchodząc bez jakiegokolwiek zaproszenia.
- Wiesz, właśnie też o to pytałem. – Rogaty uśmiechnął się szeroko na widok Rudej.
- Nie słuchaj tego Koziorożca… Lepiej mi pomóż. – Rzuciłam na lilkowe kolana pokaźną stertę papierzysk różnej maści. Evansówna i Potter wymienili spojrzenia. – No co? Tak wam przeszkadza ten krawat, to go ubiorę! – Stanęłam na biurku, ściągnęłam go z kinkietu i nieumiejętnie zamotałam krawat na szyi.
- No i co zrobiłaś? Zepsułaś cały wizerunek tej lampy!
- Idiota… A wy co? Zamroczyło was? – Zamachałam dziewczynie przed oczami. Lily patrzyła na mnie tak, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu i od razu uznała za chorą psychicznie.
- Nie… Tylko się zastanawiam, czy tylko ja mam wrażenie, że coś się święci… Wspólnie spędzona noc… Napad na mnie w łazience… Powrót starej Dorcas i… Ten krawat…
- I co nocne gadki Łapy o… – huknął ni stąd, ni zowąd, Rogacz.
- Jeleniu trzym zgryz!
- Ależ mów James, ja cię chętnie posłucham.
- Nie ma czasu na pogaduszki! Musimy posegregować te papierzyska!- Black posłał koledze zabójcze spojrzenie.
- Ale na wieszanie krawatu na lampie to czas był, tak? – Lilka powinna zostać w przyszłości adwokatem. Pięknie by wpieniała ludzi, nie powiem. – Mów James…
- Łapa, co ty się tak spieszysz? Mów, Rogaś, mów… – Dołączyłam się do prośby Lilki.
- Ale… – Rogaty patrzył zdezorientowanym wzrokiem to na Łapę, to na Lily. – Syriusz ma rację. Powinniśmy się pospieszyć z tymi dokumentami… – Po czym zaczął je zawzięcie segregować, jakby naprawdę chciało mu się to robić. Prawie mu się udało, ale nie ze mną takie gierki.
- O nie, kolego! – Wyrwałam mu teczki z rąk. – Albo nam powiesz, albo policzymy się z tobą inaczej…
Nachyliłam się nad Jamesem, posyłając mu znaczące spojrzenie.
- No właśnie… Gadaj James, bo nici z randki.
Nie no, szok! Co za trio... Lilka, Rogacz i randka?!
- Liluniu, moja kochana… Nie zrobisz mi tego, prawda?
- Zrobię i nie Liluś, skarbie…
- Łapa… ratuj! – Potter spojrzał błagalnie na przyjaciela.
- Piśniesz słówko, a skompromituję cię przed Evans! Mówię serio!
- Jesteście okrutni! – Stwierdził płaczliwym głosem.
- Łapuś… Powiedz…
- Ale co?
- Ale skarbie… – Przesunęłam rękę po jego torsie. – Przynajmniej nie utrudniaj.
- Jak ci powiem, to będę musiał cię zabić!
- No, dobra… Zaryzykuję. Mów!
- Rogaty, ale ty masz zjeleniały łeb! – Wykrzyczał w kierunku Rogatego.
- Ale, czy to źle, że całymi nocami gadasz o Dorcas i … Ups! Wymsknęło mi się…
- I…? – Łapa wykonał poziomy ruch palcem po szyi, patrząc morderczo na kumpla.
- I...? – Obróciłam twarz Syriusza w kierunku swojej.
- … I tak sobie mówisz. – Dokończył kulawo Rogaty.
Łapa bez zażenowania patrzył prosto w moje oczy, nie odpowiadając.
- Łapa… Proszę… Możesz sobie życzyć czegoś w zamian.
- O, co prosisz? Przecież James powiedział już wszystko, czego powiedzieć nie powinien. – Następne mordercze spojrzenie zostało skierowane w stronę Rogatego.
- Coś mi się wydaje, że nie. Łapa, no! Łapuś… Słonko…
- Nie mam nic więcej do dodania… Może tylko… Evans, czy wiesz, że James nie potrafi się kąpać bez swojej żółtej kaczuszki? – Gryfon zwrócił się do Lilki.
- Ale słodkie. Nie przejmuj się James… Ja też tak robię. Prawda Liluś?
- Jakie to romantyczne… – Lilka rozpłynęła się całkowicie.
- A ty Łapuś… Masz jeszcze jakieś sekrety, dotyczące mówienia o mnie w środku nocy? A może ty, James nam powiesz?
- Już mówiłem, że nie mam nic do dodania i zjeleniały łeb także… – Kolejne mordercze spojrzenie. Od tych wszystkich „wzroków” to nasz jeleń powinien już zemrzeć śmiercią tragiczną.
- Och, James proszę… Proszę… Lily, słońce, namów go. – Lilka szeptała coś Jamesowi na ucho, a on zaczerwienił się znacznie.
- Czemu baby nie mogą zrozumieć, że jak facet mówi, że nie ma nic do dodania, to nie ma. James wytłumacz im to, bo zaraz dostanę cholery jasnej!
- Syriusz, wyrażaj się! Chodzi mi o to, co dokładnie o mnie mówiłeś. Bo pewnie same złe rzeczy. James, proszę!!! – James patrzył na Łapę, Łapa na Jamesa. Teraz było to raczej spojrzenie porozumiewawcze. – One nas zabiją! – Stwierdził na głos Rogaty. My przytaknęłyśmy głowami.
- Trudno się mówi! – Łapa wzruszył ramionami.
- Na trzy… Raz… Dwa… – Zaczęli odliczanie.
- Noo… I…?
- Trzy! – Syriusz dokończył za Rogacza, po czym obaj uciekali z klasy, jak najdalej ode mnie i Lilianny.
- Zabiję! Black, wracaj tu! – Wybiegłam z gabinetu, goniona przez krzyki przyszłej pani Potter.
     Cicho podkradłam się pod dormitorium chłopaków.
- Nie chcesz stracić opinii hogwardzkiego podrywacza bez serca… – Szeptał Rogacz, gestykulując zapamiętale.
- Tu jesteście chłopcy… – Uśmiechnęłam się. – Powiecie cioci Dorcas, co o niej mówicie w nocy!
 James stwierdził, że idzie spać i zostawił mnie sam na sam z zamyślonym Łapą.
- Łapa chodź… W PW pogadamy.
- Nie… Jestem zmęczony… Połóżmy się spać! – Pociągnął mnie w kierunku łóżka.
- Ale ty jesteś uparty! Stanie ci się coś, jak mi powiesz?
- Ty masz także swoje tajemnice… Pozwól i mi takie mieć, księżniczko… A teraz, chodź się położyć!
- Nie! Łapuś, proszę…
- Ja również cię prosiłem… Nie powiedziałaś, ale mimo wszystko wierzę, że mi kiedyś powiesz, co ci na sercu leży. Proszę, abyś ty także dała mi trochę czasu… To nie jest wcale takie proste, jakie się może wydawać, księżniczko…
- Powiedzieć ci? Mój ojciec jest Śmierciożercą. Zdradził Aurorów. – Stwierdziłam najspokojniej w świecie. Ktoś spadł z łóżka, ktoś wydusił z siebie ciche „co?”.
- Ja… Przecież… On… On nie żyje i… Ja… Naprawdę mi przykro. Wiem, co to znaczy mieć Śmierciożerców w rodzinie. – Przytulił mnie z całej siły.
- Już dobrze, bo mnie udusisz. Powiedzenie tego, wcale nie było takie straszne, jak się wydawało. Cóż… Widzę, że mi nie powiesz… Chodź spać.
- Przy mnie jesteś bezpieczna księżniczko… – Przytulił się do moich pleców, gdy oboje leżeliśmy już w łóżku.
- Wiem, Łapo, wiem. Ale dlaczego tak mnie chronisz? W Hogwarcie jest dużo ładniejszych dziewczyn, które poleciałyby na każde twoje skinienie.
- Prosiłaś o ochronę… Wypełniam tylko swoje obowiązki. – Niezbyt wiarygodnie to zabrzmiało.
- Nie prosiłam. Nie przekręcaj moich słów!
- Nie kłóćmy się… Śpij, moja księżniczko. – Pocałował mnie w policzek.
- Wiesz, że jesteś dla mnie jak brat?
- Wiem… I to zobowiązuje mnie do ochrony ciebie przed złym światem.
- Świat jest piękny, tylko ludzie są popaprani. Chyba to jest moje największe marzenie, żeby ludzie byli normalni i nie było tych wszystkich morderstw… A ty masz jakieś wielkie marzenie?
- Śpijmy już. Dobranoc.
- Masz rację. Dobranoc. – Pogrążyliśmy się w królestwie nocy, a Morfeusz wziął nas w swoje objęcia.
      To mogłoby trwać wiecznie.

sobota, 21 listopada 2015

Epilog: I po nią też przyszedł...

Koniec jest nieuchronnych. A każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. 
_______________________

    Ciepłe języki świecy stojącej na stole były jedynym źródłem światła, jeżeli nie liczyć księżyca w pełni za oknem. Przeszedł ją dreszcz - pomyślała o tym, co teraz musiał tymczasem przechodzić Remus, kiedy ona dumała nad kartkę papieru i zapisywała własne, nieco zwariowane myśli. On nie zasłużył sobie na to jako mały chłopiec. A ona nie zasłużyła na to, żeby odebrano jej matkę. Wyrwano ją jej z objęć, tych dziecinnych i nieporadnych, zapłakanej dziewczynki.
Zamknęła oczy na chwilę, ulotną chwilkę, chcąc, by trwała wiecznie. Minęło piętnaście lat, ona była już dorosła - choć gdzieś tam, głęboko wewnątrz, wciąż rozhisteryzowanym dzieckiem.
"Tak powinna kończyć się każda bajka."
O tak. Jej bajka się skończyła. Trzy lata temu.
- Miło cię znów zobaczyć. - Jego oczy. O boże, jego oczy. Tak samo błękitne błękitne, ni mniej ni więcej, patrzące prosto na nią.
- F..r..a...? - wydukała niczym przerażona myszka, jakaś głupia niedowiarka. 
- A co? Myślałaś, że kogut? - Jasnowłosy zaśmiał się perliście i na moment wrócił do swojego zwyczajnego, niemieckiego akcentu. 
Otworzyła oczy. Nie. To nie mógł być on, w tym głupim parku, wśród jesiennych liści i kropli deszczu zatrzymujących się na nosie...
Franz zginął. Dziesięć lat wcześniej, tuż po ich sprzeczce. Utonął w strumyku jako dziewięciolatek.
 - Nie istniejesz! Do jasnej cholery, nie istniejesz!
 - Ja ufałem ci, Dor... - I znów te jego cudowne, niebieskie oczy.
     Tym razem pomyślała o Syriuszu. Tym, którego ostatni raz widziała przed rokiem.
 - Rozumiesz, sprawy wyższej wagi. -  Potarł się po karku. - Nie wściekaj się tak, Ponuraku. Złość piękności szkodzi.
 - Wcale się nie wściekam - odparła beznamiętnie, bez choćby mrugnięcia okiem, czegoś, co mogłoby zdradzić  burzę, jaka rozgrywała się w jej wnętrzu. - Myślę o przyszłości.
 - Kobieto, ty chcesz mnie przygnać do ołtarza w wieku dwudziestu jeden lat? - Spojrzał na nią tak, jakby spadła mu z kosmosu i okazała się być... właściwie nie wiadomo czym.
 - Mi się do niczego nie pali. - Oparła głowę na dłoniach i obserwowała każdy jego ruch, każde mrugnięcie okiem, każde słowo... coś co mówiłoby, że się pomyliła. Że ma ją gdzieś i ten cały ślub.
 - Chciałbym, żeby to się już skończyło. Żeby złapali tego suczy syna, który sam nazwał się lordem. Żeby Harry miał zwyczajne dzieciństwo.
O Harry'ego głównie chodziło. Chłopiec miał zaledwie cztery miesiące, a już chroniono go bardziej, niż władcę Anglii. 
 - A wiesz, czego chcę ja? - Odlepiła od niego na chwilę wzrok.
 - Hmm... czego? - wydawał się być zbity z tropu.
 - Żebyś chociaż przestał mnie okłamywać...
 Zmrużył oczy. 
 - Kto kogu tutaj okłamuje, księżniczko...
Wszystko to szlag trafił. Minął rok - głupie dwanaście miesięcy, nic dla wszechświata, ale dla niej cała niekończąca się wieczność. Przez ten czas mogli by być po ślubie, oczekiwać nawet narodzin dziecka. Niech to szlag jasny Petera!
     Nie mogła uwierzyć.
 - To nie może być koniec. Nie, nie teraz. - Pokręciła głową, a zduszony od dawna szloch ścisnął jej gardło. - To jeszcze nie koniec. Nie teraz
Przewróciła kartki do pierwszej strony, gdzie napisała wielkimi literami jedno zdanie.
OTWIERAM SIĘ NA KOŃCU.
Już dawno temu na ostatniej stronie zapisała kilka bzdur o położeniu Potterów - gdyby notatnik wpadł w niepowołane ręce.
     Ostatnie zdanie tej strony, jedyna prawda, którą zawierała - a prawda to okruch lodu, mówiło:
"Zawsze cię kochałam."
I to był koniec.


     Jej dziennik spłonął w płomieniach, pełen niesprawiedliwych emocji, kłamstw i przekrętów oraz, jak sądziła,  na zawsze porzuciła pisanie. Nie wie nikt, co działo się później między nią a Syriuszem Blackiem. To ta część historii, na której rozwiązanie wszyscy czekali, ale nie żyje już nikt, kto wiedziałby coś o nich.

     Dwa lata później, Lily i James pobrali się, a rok po tym wydarzeniu, na świat przyszedł Harry, chłopiec o lilkowych oczach, Wybraniec. To najłatwiejsza, najmniej zagmatwana, i najbardziej znana z wszystkich historii, które rozegrały się w dorosłym życiu.

     Mary po skończeniu szkoły rozpoczęła pracę w Św. Mungu, wiodąc spokojny tryb życia, choć ostatecznie nie dostała gwiazdki z nieba. Wyszła za Anglika, spokojnego i ułożonego człowieka, ale ostatecznie nie doczekała się dziecka, a jej mąż nie chciał słyszeć o adopcji. Z upływem lat, pogodziła się z ciągłą monotonią życia, aż do dnia, kiedy Robert rozwiódł się z nią. Marie ożeniła się drugi raz. Drugiemu mężowi urodziła córkę, a adoptowali też drugą dziewczynkę.

     Jennifer opuściła Hogwart, kiedy tylko straciła płaski brzuch. Ojciec dał córce swoje nazwisko, choć ostatecznie nie interesował się zbytnio Pansy. Była drugoklasistką, kiedy jej matka zachorowała i zmarła, a jej prawnym opiekunem została Marie Macdonald.

    Po Dorcas także przyszła śmierć i to w samej osobie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Przyszła z diabelskimi szeptami w jej głowie, przyszła lecz nie złamała jej ducha. Pozbawiła ją tylko ciała.
Zdrajczyni krwi, którą Voldemort zabił osobiście…
 Życie nauczyło ją wielu rzeczy. Między innymi tego, że w miłość nie trzeba wierzyć, nie trzeba jej łapać rozpaczliwie i chwytać się każdego. Miłość jest cierpliwa i nie trzeba na nią czekać. Sama cię w końcu znajdzie. Nie uciekniesz jej.

     Tyle lat. Tyle lat jej nie widział...
Dom wyglądał na samotny i od dawna nie zamieszkany, ale to mogły być jedynie pozory - a one są zazwyczaj omylne.
Nie zastał tam nic, oprócz zeszytu oprawionego w pąsową tekturkę.
Otworzył go na pierwszej stronie.
OTWIERAM SIĘ...
Dwa ostatnie słowa zakrywał kleks. Próbował znaleźć odpowiedź na to zdanie, ale nie potrafił.
Po raz pierwszy od jedenastu lat ten dom doświadczył daru łez tęsknoty.
 - Dlaczego... jasna cholera, ja nie chciałem tego ślubu?!
A może Dorcas Meadowes była jedynie próbą?
Kim był Anioł, o którym tak dużo mówiła?
Czym były dla niej wstążki i dlaczego tak panicznie bała się szkarłatu?
     Dorcas była nieuchwytnym cieniem człowieka. Ale nawet cienie można obdarzyć uczuciem.
____________________________
Koniec. Ta historia liczy sobie ok. 31.870 tysięcy słów (czy to mało czy dużo, oceńcie sami), trwała prawie 8-9 miesięcy. Ponad 30 komentarzy (mało w porównaniu z innymi blogami, ale mam nadzieję, że nawet po zakończeniu będziecie komentować).
Został tylko jeden post do opublikowania (w nim wasz kochany Doriusz, obiecuję, że nie będzie Dorcas-świętoszki). Proponowana na dzień dzisiejszy tego posta to 01.12. To całkiem niedługo.
Kocham was wszystkich (a Dorcas to zołza niepotrafiąca chwytać szczęścia i nikt tego nie zmieni! Ha, teraz mogę ją obrażać, a ona nie powie: "nie dam ci reszty pamiętnika jak będziesz tak gadać!")
OFICJALNIE UZNAJĘ Sowę zwrotną na spojrzenia ZA ZAKOŃCZONĄ!
10.03.2015r. - 21.11.2015r.
*Właśnie uświadomiłam sobie, że to opowiadanie powinnam była nazwać "Obdarzyć cień uczuciem".*

sobota, 24 października 2015

XIV. "Tak powinna kończyć się każda bajka"

Obiecywałam jeszcze jeden rozdział, ale go nie będzie. Za to za jakiś czas może, opublikuję tutaj nieszczęsną miniaturkę ze szlabanu, tego o 2.40 w nocy. Obiecuję, że będzie długa i zabawna w niektórych momentach. Ale na razie, odmeldowuję się z tego bloga... spędziłam z wami cudowne chwile. :') Mam nadzieję, że po zakończeniu nawet będą się pojawiać komentarze pod poszczególnymi postami. A nóż widelec, coś napiszę (ale nie obiecuję, że będzie to perspektywa Dorcas, bardziej prawdopodobne, iż Lilki, Mary lub Jenny). Albo kogoś innego. Kogo, zobaczycie *mina małego diabełka*.
Epilog jest następny.
___________________________________________

     Przyszła wiadomość. Dokładnie trzy linijki. O trzy linijki za długa.
Kto stworzył takie prawo, które zabija suchymi trzema wersami. Zabija ludzi, dusze i nadzieję. To, co się zdarzyło, było tak niemożliwe, że chciałabym sądzić, iż jest to tylko senną marą. Chciałabym, żeby to było tylko okrutnym żartem i zabawą moimi uczuciami. Tak nie jest.
Ale równie dobrze mogę zadawać sobie pytanie, czy człowiek, którego, wydaje nam się, znamy całkowicie może w jednej chwili wydać się kimś obcym. Teraz już wiem. Nikt nie znał Wiktora naprawdę. Wszystkim się tylko wydawało… Ukarali Wiktora, dlaczego nie mojego ojca? Chronił go jego wysoki status wśród aurorów... za jakie grzechy, jestem akurat jego córką?

    Uprzejmie zawiadamiamy, iż dnia 13 lipca bieżącego roku 1977. o godzinie 12.30 odbędzie się rozprawa sądowa Wiktora Stiiena.
Czarodziej ten oskarżony jest o współpracę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Oskarżony obecnie przebywa w Azkabanie.
     
                                                    Z wyrazami szacunku: sędzia Wizengamotu. Alastor Smith

    To niemożliwe. To tak nieprawdopodobne, a zarazem prawdziwe. Wraz z kopią listu z Sądu Czarodziejów przyszedł list od ciotki. Zakazała mi wyjazdu na rozprawę. Po przeczytaniu go, stwierdziłam, że kpi sobie ze mnie. A Dumbledore?! On na pewno o wszystkim wiedział. Jak mógł mi nie powiedzieć. Mój kochany wuj…
Przed moimi oczami stanął obraz z lat, kiedy byłam jeszcze małą i naiwną dziewczynką w dwóch kucykach.
 – Widzisz, to jest Azkaban – mówił ojciec, pokazując na zdjęcie w gazecie, a ja kiwałam tylko głową, nawet nie pytając, po co więzienie i czemu wydaje się takie straszne. Nawet dziecko wie, dokąd idą źli ludzie.
 – Ale kto to są źli ludzie? – pytałam w odpowiedzi, a ojciec wzdychał, tym westchnieniem sugerując, że nie powinnam była o to pytać, bo to ciężkie tematy, że aż boli serce, a dłonie robią się wilgotne od potu.
 – Pamiętasz bajkę o Królewnie Śnieżce? – spytał, a ja znowu posłusznie pokiwałam głową. Jak tu nie znać tej bajki, kiedy ona taka piękna, że łzy same napływają do oczu i trzeba je wycierać koniuszkiem rękawa, żeby nikt nie widział, że się płacze.  - Wiesz to jest właśnie tak, jak w tej bajce. Niektórzy znajdują takie lustro i  pragnienie potęgi sprawia, że niektórzy ludzie robią różne, zakazane rzeczy, a inni nie. A przecież tak naprawdę nie ma ludzi dobrych i złych są tylko bardziej lub mniej nieszczęśliwi, wszyscy tak samo zaplątani w życie i próbujący zbudować własny świat.
      Jenny cicho zamknęła za sobą drzwi dormitorium. Od wspólnego zaatakowania Helen ze Slytherinu nie śmiałyśmy się już razem. Nie było z czego się śmiać. Lily natomiast bujała gdzieś w obłokach pomiędzy randką z Jamesem, a spotkaniem z Jamesem, i tak w kółko. Była zakochana, rozumiem, ale nie musiała z tego powodu olewać przyjaciół.
 – Dor, Dori... przytul mnie. – Brunetka owinęła ramiona wokół puchowej, czerwonej poduszki.
 – Co się stało? – Przewidywałam najgorsze,  ale wszystkie wersje, które układałam, były dalekie od prawdy. Usiadłam obok niej na łóżku, obejmując ją w pasie.
Zaczęła płakać. Na początku cichutko, a potem jej szloch przemienił się w wycie. Chciałam to przerwać, powiedzieć, że ma się uspokoić i to nic... właściwie, co nic? To było wszystko.
 – Jestem głupia, głupia...! Ja...k mogłam na to pozwo... lić?! Głupia... idiotka! – Kurczowo uczepiła się mojego rękawa, jak tonąca osoba koła ratunkowego. Słuchałam jej lamentu, sądząc, że wkrótce jej przejdzie, ale nic takiego się nie stało.
  – Co się stało? – powtórzyłam. Mój głos brzmiał obco. Sądziłam, że zachrypłam i nie potrafię nic powiedzieć - ale było całkiem przeciwnie. 
  – Jestem... w ciąży, to się stało, do cholery ciemnej! – Czułam, jak jej łzy lepią się do mojej koszuli, i także to, jak odrętwiałam. Jennifer... w ciąży? Ona? Z kim? Raczej dzieci nie biorą się z powietrza.
Zadrżałam, jakbym włożyła gołe dłonie do wiadra pełnego lodu.
  – I co z tym zrobisz... no wiesz...? – Sama nie wierzyłam w to, co mówiłam. Aniele, czy ja oszalałam?
Dziewczyna spojrzała na mnie oburzona.
  – Zwariowałaś! To dziecko! Moje...
Odetchnęłam z ulgą; wróciła stara i poczciwa Jenny, razem z jej świętobliwością. Chociaż wtedy wreszcie spojrzałam na nią, jakbyśmy były sobie równe. Nie, zawsze takie byłyśmy. Czasami z Mary śmiałyśmy się potajemnie, że nasza współlokatorka zostanie dziewicą aż do ślubu, o dzieciach nie mówiąc wcale. Co sobie o mnie ksiądz pomyśli? Ludzie się będą patrzeć... – naśladowałyśmy jej głos, a potem wybuchałyśmy głośnym śmiechem.
Przytuliłam ją jeszcze raz. Ją i tą nienarodzoną istotkę...
 – Uchwyć się tej myśli – uśmiechnęłam się. – A, i znajdź dla niej jakieś imię, chcę wiedzieć, kto będzie nazywał mnie ciocią Dorcas. Byle nie ciotka. Jestem aż tak stara.
 – A co, jeśli to on? – Jennifer śmiała się i płakała jednocześnie. – Jesteś starsza niż myślisz, dziewucho...
      Bez słowa wyszłam z dormitorium. Minęłam portret Grubej Damy i kolejne korytarze. Cały czas myślałam o tym, co usłyszałam od Jenny i zdawało mi się, że cała ta scena zdarzyła się wieki temu. Aniele, dlaczego mnie opuściłeś? Przepraszam, ja...
 Po wyjściu na zewnątrz, moją twarz owiał ciepły wiatr. Hulał po błoniach, szeleszcząc młodą trawą i liśćmi na dębie, grając w jakiegoś szalonego berka. Po długiej, deszczowej zimie oraz wiośnie, razem z czerwcem nadeszło lato. Co ono przyniesie?
Stał tam, zapatrzony gdzieś w dal. Nieruchomy i taki… nierealny. Chciałam podejść, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tak jak powiedziałam Jenny, że po burzy zawsze przychodzi Słońce i może nie jest huraganem, po którym są tylko zniszczenia. Może jest tylko zwiastunem czegoś nowego, lepszego. Nie miałam odwagi.
 – Dorcas, jesteś tchórzem! – szepnęłam sama do siebie, a on odwrócił się w moją stronę, jak przywołany nieznanym mi zaklęciem. Szedł w moim kierunku a ja nie byłam w stanie się poruszyć. Myśli kłębiły się w głowie. Co miałabym mu powiedzieć?
 – Wiosna przyjdzie i tak znowu, Dorciu. – Pocałował mnie w usta tak delikatnie, jakby jego oddech był jedynie skrzydłem motyla, czerwonego, a jego ciepłe wargi podmuchem letniego wiatru. I za pomocą tego jednego pocałunku, wszystko wróciło do normy. Choć nadal nie było nas, były za to krople deszczu spadające z naszego prywatnego skrawka nieba, był jego ciepły oddech na moim policzku, było zdziwienie w moich oczach, ale czy jest miłość? Bo przecież tak naprawdę wierzymy tylko w niebo, i tylko dlatego udaje nam się żyć; ale w co wierzyć, gdy niebo jest już na ziemi?
Położył moją dłoń na swojej piersi i szepnął:
 – Słuchaj, jak mi serce bije – słuchałam, choć dla mnie to życie, nie miłość, ale nie mówiłam tego, bo wyśmiałby mnie tylko za nic. – Wstyd mi się przyznać, że chcę cię obok siebie na zawsze, wieczność, żeby pejzaż twojego ciała zasłaniał mi horyzont i nie pozwalał wyglądać przez okno. Malutka, bez ciebie nie zauważam, kiedy wschodzi słońce.
Nie śmiałam twierdzić, że kłamał. Najwyżej mógł się mylić. Może to była prawda?
     Szczęście czeka nas w co szóstym  opakowaniu czekoladowych żab. To zabawne, że sześć pudelek otworzyłam poprzedniego wieczoru z Lilką, szukając najdziwaczniejszych wróżb.
Tak powinna kończyć się każda bajka, kiedy to zjawia się książę, który był obok cały czas, a także porcelanowa lalka staje się prawdziwą dziewczyną, wszelkie złe lustra pękają. Miałam wielkiego farta w tych gruzach ulotnego dziecięcego szczęścia.
 - Ta, jasne, Naciągaczu Pociągający - zaśmiałam się, całkiem inaczej niż zwykle. Bez cienia wzgardy.
Miałam za sobą dwieście sześćdziesiąt nieprzespanych nocy, dwadzieścia dwie roztrzaskane w drobny mak szklanki, kilkanaście tysięcy godzin słuchania ludzi, którzy nic mnie nie obchodzili, setki gorzkich porażek, miliony nieposkładanych myśli i kilka grzeszków na sumieniu. Plus jeden, naprawdę wyjątkowy pocałunek. 
Tak powinna się kończyć każda bajka.

niedziela, 4 października 2015

XIII. "Szczęście czeka na nas w co szóstym opakowaniu czekoladowych żab?"

Przepraszam, że rozdziału nie było wczoraj. Wiem, że to głupie wytłumaczenie, ale...  kopałam kopałamziemniaki od południa do późnego wieczoru. Dzisiaj mam gości. To cud na Wisłą, że ten rozdział nie jest w poniedziałek.
Nigdy nie sądziłam, że posunę się do szantażu, a jednak. Rozdział XIV kiedy zobaczę 5 komentarzy pod rozdziałem. Żeby za bardzo was nie rozleniuchować.

     Byłam przerażona. Przestałam sobie ze wszystkim radzić. Z tym, że mam kuzynkę, z którą od dwóch lat spałam w jednym dormitorium, bez świadomości, kim ona dla mnie jest. Także to, że Robert zerwał ze mną, pod głupim pretekstem strachu przed Blackiem, też nie było dla mnie powodem do radości. Chociaż z drugiej strony… Nieważne! Zawsze zamartwiałam się o wszystko i o wszystkich. O Jennifer i jej dziecko, o Lilkę, Jamesa i Harry'ego, o Remusa w czasie pełni, nawet o tego idiotę Blacka czasami się martwię. Tylko kto martwi się o mnie?
     Codzienność znudziła mnie wcześniej niż zakładałam. Sądziłam, że uciążliwa monotonność nastąpi nieco później i da odrobinę więcej czasu na rozrywkę. Jednak czas grał na zwłokę, bawiąc się limitem godzin, które pozostały mi do… Do czego właściwie? Może do zachodu słońca, do końca lekcji, czy końca świata? Na ile jest to przekora i złośliwość, a na ile troska? Nie wiem. W każdym razie do nieba już nie trafię. Klej, którym kleiłam długo i monotonnie swoje serce, nie wytrzymał ciężaru kłamstw i złudzeń. No cóż, miałam całkiem mocny ten obcas.
 – Mam tego dość – powiedział beznamiętnym głosem, który wydawał się niemal beztroski. Szary dym wypełnił małą przestrzeń sowiarni. Dusiłam się, a oczy zaszły mi łzami.
 – Przerzuć się na alkohol, bardziej pobudza zmysły – wybuchłam szyderczym śmiechem. Podobno śmiech z czyiś słów znaczy, że powiedzielibyśmy to samo, i że się wstydzimy. Kto wie, może to prawda?
 – Przez ciebie nic już nie smakuje mi tak, jak dawniej. Jednakże… odchodzę.
 – Więc możesz już iść. – Wskazałam dłonią drzwi wejściowe. Tak… Idź, Robercie, idź, przecież już nic nigdy nie będzie takie samo, nawet jeśli nie znaczyłam dla ciebie nic. – Miło było.
 – Nie sądzę. – Wyszedł, a wraz z nim wyleciał szary dym.
 – Chociaż raz nie kłamiesz – mruknęłam i wróciłam do swojej szkolnej sowy. Ogarnęła mnie tęsknota. Zwykła potrzeba posiadania kogoś obok.
     W drodze powrotnej natknęłam się na Remusa. Nasza znajomość często mnie przerażała. Więcej było w naszych rozmowach milczenia, a w milczeniu więcej słów. Nie pociągał mnie zwyczajnie, jednak łączyła nas silna więź emocjonalna. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Nawet Mary i Lilka nie miały przy nim szans. Deszcz bębnił o szyby, chroniąc nas przed absolutną ciszą. Co się dzieje, jeśli nawet my, przyjaciele nie potrafimy ze sobą rozmawiać? Nic, jest jakaś pustka w nas, która wraz z naszym wiekiem się pogłębia. Jestem pusta.
 – Gdzie Syriusz? – odezwałam się jako pierwsza. To zabawne, ale zawsze ja musiałam przełamywać lody, kiedy on spoglądał na mnie smutnymi oczami spod zmarszczonych brwi.
 – Jego wujek nie żyje, a on, no cóż... bardzo to przeżywa.
 – Tak… – mruknęłam. Gdybyśmy wtedy tak bardzo się nie pokłócili, poszłabym do niego, przytuliła go i powiedziała mu, że świat nie jest przecież taki zły – sam mi to przecież mówił. Powiedział wiele mądrych rzeczy.
     Wieczorem weszłam do pokoju wspólnego. James, Remus i Peter spali na fotelach, pochrapując cicho, mimo wesołego gwaru panującego w pomieszczeniu. Przykryłam ich szczelniej kocami i wspięłam się po schodach do ich dormitorium. W progu powitał mnie ostry zapach tytoniowego dymu i alkoholu. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Leżał na zaplamionym dywanie z podkrążonymi oczami i tłustymi włosami opadającymi na twarz. Przedtem był przystojnym i lubieżnym młodym mężczyzną, nagle stał się cierpiącym widmo. I bynajmniej to wszystko nie było jednym z moich koszmarów. Odkryłam sama przed sobą, że się boję. Jego i o niego.
Teraz patrzyłam w okno, nerwowo skubiąc wargę. Próbowałam podnieść go z podłogi, ale bez skutku. Nie chciałam też wołać chłopaków, choć pewnie widzieli go już w takim stanie nieraz, nie dwa razy. Wylałam do umywalki cały alkohol, który zdołałam znaleźć. A, no cóż, było go całkiem sporo i nie wydawało mi się, żeby wypili tyle, nawet gdyby piła cała czwórka, w co szczerze wątpiłam.
 – O Merlinie… – Zdołał wykrztusić z siebie tylko te dwa wyrazy. Bez słowa podałam mu szklankę wody.
 – Weź prysznic, zanim McGonnagal cię wyczuje, a ja spróbuję tu... Posprzątać ten burdel. – Przez uchylone okno popłynęło chłodne i wilgotne powietrze. Pachniało sosnowymi igłami i wiosną, niemal latem. Chłodną, angielską wiosną, która już niedługo miała nas zasypać zielonym płaszczem niewinności. Zamknęłam oczy i chłonęłam ten zapach, czując, że już nigdy nie będzie taki sam. Podobny, ale nie taki sam.
Czas płynął nieśpiesznie, we własnym rytmie, ale i za czymś tak powolnym nie umiałam nadążyć.
 – Wróciłem.
Odwróciłam się. Stał opasany jedynie białym puchatym ręcznikiem. Na całym ciele błyskały kropelki niewytartej wody, a mokre włosy na czole zawinęły się w słodki loczek. Z tym spojrzeniem wyglądał jak szczeniak, który nasiusiał na środek dywanu i liczy na to, że właściciel nic nie zauważy. Kolana lekko ugięły się pode mną. Mam nadzieję, że tego nie zauważył, tak samo jak palców kurczowo ściskających poręcz łóżka.
 – Teraz lepiej?
 – Dlaczego to robisz? Lubisz mnie prowokować?
 – A robię to? – Zbliżył się o parę kroków. Przygryzłam wargę, starając się ominąć go wzrokiem. Znów był tym samym chłopakiem, który kłócił się ze mną o wyższość lodów czekoladowych nad jagodowymi. – Czerwienisz się! Czerwienisz! Buraku-Ponuraku...
 – Duszno tu… – Trafiony zatopiony, Łapo. Wszystko było takie, jak przed kłótnią. Dotychczas uczucia, skrzętnie skrywane w podświadomości, wybuchły feerią smaków i odcieni.
 – Nie, Meadowes. No, spójrz na mnie.
 – Jesteś naiwnym smarkaczem, Black. – Ominęłam go i wyszłam, zanim zdążył zaprotestować, po czym solennie obiecałam sobie już nigdy nie ratować mu tyłka. Wmawiałam sobie, że to tylko niewinne zawieszenie broni, choć doskonale wiedziałam, że to nieprawda. To znów ta sama równia pochyła. Tylko dokąd się stoczę? Do jego ramion, które po kilku tygodniach, może dniach, odrzucą mnie jak popsutą zabawkę?
 A może ja zabawką byłam właśnie - nieuczuciową porcelanową lalką, która pragnie zostać prawdziwą dziewczynką. Prawie jak Pinokio, ale on zasłużył na to, a ja nie. 
     Rozmowa, śmiech, pocałunek, kłótnia i wielki rozejm. Kilka łez, kilkanaście tysięcy słów zamkniętych w dwudziestu minutach opowieści. Czy tak właśnie kończą się bajki, a ja jestem tą złą czarownicą lub szklaną laleczką? A szczęście czeka na nas w co szóstym opakowaniu czekoladowych żab?

sobota, 19 września 2015

XII. ,,Szybko płoniemy, a gaśniemy jeszcze szybciej."

Muszę was przeprosić, ale Sowa zakończy się na czternastym rozdziale + epilog. To już ustalone, ponieważ wszystko już napisałam. I przepraszam, nie dam rady ciągnąć tego dłużej.
Enjoy, Have fun or something else...
____________________________

Był osiemnasty kwietnia, a ja miałam za sobą dwieście pięćdziesiąt nieprzespanych nocy, szesnaście roztrzaskanych w drobny mak szklanek, kilkanaście tysięcy godzin słuchania ludzi, którzy nic mnie nie obchodzili, setki gorzkich porażek, miliony nieposkładanych myśli i kilka grzeszków na sumieniu.
Ukrywałam się za papierową kurtyną, która zbudowana była ze złudzeń, a jej fundament stanowiło jedno niezmienne pragnienie – miłość.
Życiowa niespodzianka ukrywa się w co szóstym opakowaniu czekoladowych żab…

 – Życie jest jakieś takie powalone. Staje na głowie w najmniej odpowiednim momencie – warknął James, rzucając się na fotel. Sobotni szlaban krzyżował jego plany zabrania Lily na romantyczny spacer.
 – Ano, jest – westchnął Remus, błądząc wzrokiem po kartach książki od transmutacji i udając, że interesuje go jej treść. – Jestem dziś zbyt rozkojarzony.
Przymrużył oczy i spojrzał w kierunku okna. Nie spodziewał się chyba, że wyłapię to jego spojrzenie, tak samo, jak nie spodziewał się, że wszystko doskonale wiem o ich nocnych eskapadach i o tym, czym jest dla niego pełnia. Wiecznie na ten temat milczał, a przecież – milczenie to wołanie o pomoc.
 – Gadasz jak moja matka – Syriusz roześmiał się chrapliwie, nerwowo, co miało służyć wyłącznie jako przykrywka do ukrycia wszystkich emocji. – Tyle, że ona wyrzekła się mnie jakiś czas temu… – Spojrzał na zegarek. – Muszę lecieć… Czeka na mnie moja piękna i…
 – Może bez szczegółów, Łapo – stwierdził Rogacz, zasłaniając przyjacielowi usta. I polać mu, pomyślałam. Nie miałam ochoty słuchać o nowej dziewczynie Syriusz Blacka, nawet po tym, jak sama dałam mu kosza. I nie mówię tutaj nawet o tym, że się zakochałam – bo nie, ale to było dziwne uczucie; wyobrażać sobie, jak całuje się z inną.
 – Jak chcesz. Ale uwierz mi, chciałbyś być na moim miejscu. – Wyszedł. Zapadła niezręczna cisza, a atmosferę można było kroić nożem.
 – Idę do siebie – mruknęłam w końcu, zrywając się z fotela obitego w czerwony materiał. Czułam potworne zmęczenie opanowujące każdą cząsteczkę ciała. Wewnętrznie trzęsłam się jak w ataku febry.
     Dziś był jeden z tych dni, w których złośliwy świat, płatając figla, uświadamia nagle, jak bardzo śliska jest granica między jawą a snem. Niby wszystko jest normalne, odbywa się swoim rytmem, wedle schematów. Spotykają się ludzie, padają jakieś słowa, jest dotyk, rozbrzmiewa gorzki śmiech.
     W pobliżu biegali drugoklasiści, zamyślony Krukon przechodził sennym jeszcze krokiem przez korytarz, nieco dalej chłopcy ciągnęli małą blondynkę za warkocze. Wśród setek głosów roznosiło się irytujące echo. Poranna mgła zawisła nad błoniami, zimne powietrze szczypało w policzki. Kwiecień-plecień, co przeplata, trochę zimy, trochę lata...
     Randka z bardzo przystojnym Gryfonem jest dla połowy dziewczyn w Gryffindorze szczytem marzeń, snów i czego tam jeszcze one nie wymyślą. Ale dla mnie nie. Zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, że spóźniłam się ponad  kwadrans, choć on napomknął ironicznie, że tak piękna dziewczyna zapewne spędza pewnie przed randką pół dnia w łazience. Starałam się być miła, a on zabrał mnie na spacer. Trawa zaczęła na powrót zielenieć i błonia odradzały się, jak co roku, by potem znów zasnąć zimą. Drzewa rozwijały młode listki, i tylko woda w jeziorze nadal była lodowata.
Mówił o Quidditchu, a ja sztucznie śmiałam się z jego żartów. Po godzinie pożegnałam się grzecznie, lecz krótko, a on pocałował mnie w policzek. Kiedy pytał, czy się spotkamy jeszcze raz, odwróciłam się i uciekłam do zamku. A teraz, od dwóch dni jestem jego dziewczyną. To zabawne, że znów znalazłam się w nieodpowiedniej dla siebie bajce. Całkiem błędna księżniczka...
     Gdy wracałam, siłowałam się z drzwiami, usiłując je otworzyć – dopiero po chwili zorientowałam się, że Lily otworzyła je od strony dormitorium, i bez słowa weszłam do środka. Szybkim ruchem zdjęłam buty, ocierając nogę o nogę, rzuciłam je w kąt razem z płaszczem i usiadłam na łóżku – zaskrzypiało. Nie mogłam zasnąć, dlatego leżałam tak po prostu, wpatrując się w biały sufit i zastanawiałam się, czy taka już będę zawsze – samotna, obolała, smutna i bezwartościowa.
     Przewróciłam się z boku na bok, czując, jak kołdra gniecie się pod ciężarem ciała i przysłoniłam uszy poduszką. Huczało mi w głowie, ale to i tak nie miało większego znaczenia.
W końcu i tak zasnęłam dopiero nad ranem…
     Przyzwyczaiłam się już, że na śniadaniu panowała prawie całkowita cisza. Miewałam dni, kiedy odechciewało mi się żyć. Chandra obejmowała cały umysł, ściskając boleśnie – zaczynałam się bać, zwyczajnie i po prostu, bo wiedziałam, że nie zdołam sobie poradzić. Rodzina była tak daleko – nie sięgałam tam ani wzrokiem, ani tym bardziej dłonią. Pocieszałam się jedynie myślą, że już niedługo znów przyjdzie lato, pojadę do domu i będę płakać tradycyjnie, raz na jakiś czas, pijąc czerwone wino na dachu komórki i flirtować z najbliższymi kolegami Matta.
     Siedziałam, wtłoczona pomiędzy Petera, a Syriusza, który zmęczonym głosem próbował droczyć się z Rogatym, z kubkiem kawy w dłoniach, z którego nie wypiłam jeszcze ani łyka. Czułam się dziwnie, jak gdyby na moim umyśle wiązał się gordyjski węzeł, a ja nie mogłam sobie przypomnieć, jak go rozwiązać – i tkwiłam w jednym błędnym kole, drepcząc wokoło i pytając ludzi o drogę, choć sama doskonale wiedziałam, co powinnam zrobić.
Bo, przecież w gruncie rzeczy, to ja zawiniłam, że stało się to, co się stało.
     Wieczorami, tak jak kiedyś chodziłam na wieżę astronomiczną. Dzisiejszego wieczoru było tak samo. I zupełnie nie sądziłam, że spotkam tam właśnie jego. A historie przecież lubią się powtarzać.
     Gdy weszłam, zupełnie pijany, siedział skulony na podłodze.
  – Masz ogień? – Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Chyba nawet mnie nie poznał.
  – Mam. – Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i wyszeptałam ciche „Lumos”.
  – Palenie szkodzi – stwierdził, zaciągając się. Żarzący popiół posypał się na chłodną posadzkę i zgasł.
  – To nie pal. – Zaczął się śmiać głosem, który wskazywał, że chce coś ukryć. Coś głębszego, a te głupie gadki były jedynie kałużą w oceanie. Zastanawiałam się, dlaczego spotkałam go właśnie dziś.
  – Jesteś jedną z tych, które chodzą po świecie i głoszą, że mężczyźni to dranie i dupki myślące tylko o jednym? – zapytał.
  – Nie. – Wzruszyłam ramionami. „Więc zupełnie nie pamięta, kim jestem…
  – Wyglądasz na taką. – Rzucił papieros na posadzkę i przygasił go. Została tylko garstka popiołu...
 – Jak uważasz, nie interesuje mnie to. – Słyszałam kiedyś, że gdy urywa się film, mówi się już tylko prawdę.
  – Nie interesujesz się sobą? – Zaczął się śmiać.
  – Nie. – Słowa bez cienia emocji. Cóż za absurd.
  – Ciekawe podejście. Wiesz, że ja też nie? – W odpowiedzi mruknęłam tylko coś pod nosem. – Gdybym nie był pijany nie usłyszałabyś tego.
  – Możliwe.
  – Powiedz mi, dlaczego wy wszystkie jesteście takie ironiczne?
  – Tak jest lepiej.
  – Dla kogo? Dla was? Co to wam daje? Nic. Uciekacie od problemu, z którym w końcu będziecie musiały się zmierzyć. – Był wzburzony.  – Podobasz mi się, wiesz? Udajesz niedostępną. Rozgryzłem cię.
  – Nie rozgryzłeś. – Miał mętny wzrok. Od wódki, czy od czego?
  – Skąd wiesz…
  – Bo wiem.
  – Kocham ją, ale wy wszystkie jesteście takie same. Pieprzone kobiety.
  – Chciałabym ją kiedyś poznać.
  – To takie proste. Wskażę ci ją kiedyś w tłumie. – Przytaknęłam głową. – Będziesz jej szukać?
  – Marnujesz sobie życie.
  – Zabronisz mi? – Bez słowa podniosłam go z podłogi, a on nawet nie próbował się szarpać. Zataczając się, przeszliśmy przez korytarz. Szepnęłam hasło Grubej Damie. Ta tylko prychnęła wzburzona. Wiedziałam, że na pewno doniesie o wszystkim McGonagall, ale teraz to już było nieważne.
     Zapukałam do drzwi dormitorium chłopaków. Po chwili otworzył mi James, przeklinając cicho, w szarej koszuli i bardziej niż zwykle rozczochranymi włosami.
 – Znowu… Dzięki, Dorcas. – Zatrzasnął mi drzwi przed nosem. – Ta szkoła to jedno wielkie gówno, któremu nadano status placówki edukacyjnej. Dzieci mogą palić, pić, ćpać, a nikt nie potrafi powiedzieć nie...

środa, 9 września 2015

XI. "[...] słowo kochać [...] łączyło mi się podświadomie z przyzwyczaić się."

WRACAM Z MARTWYCH i mam nadzieję, że dociągniemy to jednak do końca.
Tak, może niektórzy tego nie odgadli (albo ja tego nie napisałam, co też jest bardzo prawdopodobne), Angelika i Wiktor to wujostwo naszej drogiej Dor, a Matt to jej kuzyn (chociaż niektórzy mogli sobie pomyśleć, że to jacyś jej przyjaciele, więc prostuję).
Uwielbiam wasze komentarze :)
W przygotowaniu swojego rodzaju miniatura (chociaż prawie dwa razy dłuższa od tego rozdziału, ale ci) ze szlabanem.
_______________________________________

     Dlaczego wszystko musi się sypać wtedy, kiedy nareszcie czujemy się bezpiecznie i sądzimy, że nie może nas spotkać nic złego?
Wiktor zniknął. Ministerstwo go szuka, ale na razie nic nie wiadomo.
Musisz być teraz ostrożna. Napiszę, jak coś będzie wiadomo.
       Angelika
List takiej treści przybył do mnie wcześniejszego wieczora. Miałam nadzieję, że Wiktor jest bezpieczny i nic mu się nie stanie. Ale zacznę może od początku. Chociaż właściwie to jest początek. Zresztą… Nieważne.
   Był trzeci dzień kwietnia, a ja miałam wszystkiego serdecznie dosyć. Dopiero godzina osiemnasta, a ja miałam za sobą dwie kłótnie, dziesięć odjętych na zielarstwie punktów i jedno zaproszenie na randkę.
Po głowie chodzi mi tylko wers jakiejś piosenki ‘Ooo… Ela straciłaś przyjaciela...’, śpiewanej przez pijanych mugoli. Chociaż w moim wypadku powinno być to trochę zmodernizowane.
     Noc wcześniej miałam dość nieprzyjemną kłótnię z Syriuszem. Na samą myśl o tym, łzy nabiegały mi do oczu, a ja łykałam je jak cukierki i dławiłam się nimi. Naprawdę sama nie wiem, jak zdołałam dotrzeć z gabinetu McGonagall do Pokoju Wspólnego, by potem dopaść drzwi dormitorium i zatrzasnąć je z całej siły, budząc przy tym Jennifer i Mary. Łzy złości i bólu płynęły po policzkach, spływały pod koszulę, zostawiając po sobie ciemniejsze punkty na białym materiale. Czy naprawdę nikt nie wierzył, że może się zmienić? Ja wierzyłam. Ale skoro on nie chciał, skoro on nie rozumiał, był dla mnie tak okrutny i pełen zjadliwości, to chyba mamiłam samą siebie, sądząc, że jest moim… przyjacielem? Chciałam o nim zapomnieć, wyrzucić go z pamięci. Chciałam go już nigdy nie spotkać. Bo tak by było lepiej dla nas obojga. Ale się nie da… Błagałam wszystkich, wzywałam aniołów, modliłam się do Boga, by dał mi wreszcie spokój. Nie sądziłam, że...
     Miałam to wszystko kontrolować. Nie dopuścić, by stało się to, co się stało, by zaczął rozumować każde moje zdanie w zupełnie inny sposób, niżbym sama chciała. Jednak uczucia, jak pies spuszczony ze smyczy, popędziły przed siebie, nie dając mi szansy na protest.
Kiedy zamykałam oczy, widziałam to samo, co tamtej nocy, gdy profesor Minerwa McGonagall zostawiła nas w swoim gabinecie. Zatkałam sobie uszy, by nie słyszeć tego wszystkiego ponownie, jednak myśli mają to do siebie, że słychać je zawsze, bez względu na to, jak bardzo pragniemy się ich pozbyć.
- Księżniczko, może dokończymy to, co zaczęliśmy wczoraj? – Ponownie czułam, jak jego ciepłe ręce owinęły się wokół mojej talii.
- Puść! – Słyszałam w głowie swój własny, nienaturalnie ostry głos. Musiałam to przerwać. To wszystko zaszło za daleko. Zbyt daleko, żeby...
- Naprawdę chcesz się ze mną droczyć? – szepnął, przygryzając płatek mojego ucha.
- Syriusz, to nie jest zabawne. Nie dotykaj mnie. Nie będę twoją księżniczką… Choćbym chciała… Wszystko było tylko pustą grą… Niczym więcej… Wszystko się kiedyś kończy. To też się kończy. Na zawsze.
W płucach zabrakło mi powietrza. Czy ja właśnie powiedziała "choćbym chciała"? Kolejny głupi błąd, który słono mógł kosztować...
- O co ci chodzi?! – Chłopak podniósł głos.
- Po prostu mnie nie dotykaj, rozumiesz? – Sądziłam, że on nie musi się o tym dowiedzieć. I nie dowie się. Dla własnego dobra. Nie musi nic wiedzieć. Nie musi… Gdyby dowiedział się, że cały czas...
Zrobiło mi się zimno, ale nie chciałam ruszyć się z miejsca, bo Lily znów zaczęłaby zasypywać mnie pytaniami, a Mary i Alicja, głównie Alicja, zawsze twardo stąpająca po ziemi, spojrzałaby tak, jakby już dawno wiedziała, że tak to się skończy. Wzroku Jenny, mówiącego "chciałaś - masz" nie przeżyłabym. Żałowałam, że nie słuchałam ich wcześniej. Może to by nie miało miejsca... Marzenia, wróćcie.
- Mam cię nie dotykać?! A wczoraj… – Przerwałam mu.
- Wczoraj… Wczoraj oboje zrobiliśmy bardzo duży błąd. – Nie mogłam opanować drżenia głosu. – Oboje się zapomnieliśmy i nie wynikło z tego nic dobrego. Powinniśmy zapomnieć.
- Zapomnieliśmy się, tak?! Czy ty wiesz, o czym mówisz?! – Odwróciłam wzrok, nie mogąc spojrzeć mu w oczy.
- Po pierwsze, nie życzę sobie, żebyś na mnie krzyczał! Po drugie, doskonale wiem, o czym mówię. Powinniśmy o wczorajszym jak najprędzej zapomnieć.
Zaczął się śmiać.
- Straciłaś w moich oczach twarz, Meadowes! – Nerwowo przekładał kartoteki. – Straciłaś twarz.
Zacisnęłam powieki… Nie mogłam pozwolić, żebyśmy zbliżyli się do siebie za bardzo. Nie w czasach, gdy za miłość się cierpi… Otworzyłam powieki i znów zapatrzyłam się w miejsce, gdzieś nad ramieniem chłopaka. Nigdy nie byłam bohaterska, ani zapewne, biorąc pod uwagę mój wiek, nie będę. Ale w tej chwili chciałam, tak bardzo chciałam mieć gdzieś to, co będzie potem… Tak bardzo chciałam! I pozostać przy nim już zawsze. Na dłużej niż na zawsze. Zacisnęłam zęby… Może wieczność to dla mnie jednak za krótko?
Powtarzałam sobie: Nie wolno ci teraz kochać! Czy ja wiedziałam, co to znaczy? Po głowie krążyło mi bezmyślnie słowo kochać, próbując znaleźć coś, co mogłoby je wytłumaczyć. Jakimś magicznym sposobem łączyło mi się podświadomie z przyzwyczaić się. Musiałam zadać mu kolejny cios. Ostateczny, który spowoduje, że nie będę za nim tęsknić. Przyzwyczaiłam się do niego za bardzo - ot, co się stało.
- Straciłam twarz tak?! Bo co?! Bo nie puściłam się z tobą, jak połowa tej szkoły, tak?! Myślałam, że przez ten miesiąc się zmieniłeś, ale najwyraźniej to jakaś chora iluzja.
- Nie! Po co… Po co wczoraj to zrobiłaś, co?! Zaczęłaś się rozbierać… Pozwoliłaś mi na całowanie się po szyi, dekolcie… I gdyby nie Potter pozwoliłabyś mi na więcej, a teraz… Teraz udajesz wielką świętoszkę! Jesteś śmieszna, Meadowes! – Zabolało. Cholernie zabolało, ale gdyby wiedział, że robię to wyłącznie dla niego, zrozumiałby?
- Ja śmieszna? A ta twoja szopka?! Bawiłeś się w mojego wielkiego przyjaciela, a teraz widzę, o co ci chodziło. Żałuję, że zdradziłam ci swoją tajemnicę. Nic o mnie nie wiesz, a mnie osądzasz. Zawiodłam się na tobie… – Rzuciłam kartki na ławkę. – Szkoda, że tak późno dowiedziałam się, o co ci naprawdę chodziło przez cały czas…
Jak łatwo człowiek uczy się kłamać… Czy kłamstwo dla czyjegoś dobra nadal pozostaje kłamstwem? To coś, czego nie wie nikt. Jedno kłamstewko ciągnęło za sobą cały sznur innych. Czerwony sznur...
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło! Gdybym chciał cię zaliczyć, zrobiłbym to już dawno! Ale ty nie wierzyłaś w moje intencje! Nikt nie wierzył, bo Syriusz Black nie może się zmienić dla jednej dziewczyny, prawda?! I może wszyscy mieliście, do cholery jasnej, rację! Dobranoc! – Wyszedł z sali, trzaskając drzwiami.
W pokoju zapadło milczenie. Byłam sama wśród masy papierów. Ja, te głupie kartoteki i złość.
Cofnęłam się o kilka kroków i oparłam o chłodną ścianę. Zapatrzyłam się w kandelabr zwisający z sufitu. Mój oddech zwolnił, ale szybko przyśpieszył. Czułam krew pulsującą mi w żyłach, kiedy znów zawitała u mnie złość. Ta ściana za mną stała się właśnie bardzo pomocna w utrzymaniu się na nogach, kiedy uginały się pode mną kolana. Rozpaczliwie chwyciłam się oparcia drewnianego krzesła, na którym przed chwilą siedział Syriusz. Czułam jeszcze jego ciepło pod palcami.
- Mylisz się… Cholernie się mylisz, Black! – krzyknęłam, choć zapewne był już w zupełnie innej części zamku.
Te czerwone wstążki, o których zdążyłam już niemal zapomnieć, znowu związały mi nadgarstki. Mogłam krzyczeć, tupać, wyrywać się, ale on mnie nie słuchał. Oni wszyscy mnie nie słuchali.
     Zataczając się jak pijana, przedostałam się do wieży Gryffindoru. Udałam się do swojego dormitorium, gdzie rzuciłam się na łóżko, zasłoniłam oczy rękami i leżałam tak długo, wsłuchując się w ciszę. Nie musi nic wiedzieć, nie musi.
Miałam ogromną ochotę na gorącą kąpiel, ale kiedy doczołgałam się do łazienki, z krany prysnęła jedynie zimna, lodowata woda i zrezygnowałam z tego. Założyłam koszulę nocną i spojrzałam w lustro. "Dorcas-numer-dwa" patrzyła na mnie zmęczonym, załzawionymi oczami i wtedy zdałam sobie sprawę, że płakałam, moje włosy były w całkowitym nieładzie.
    Obudziła mnie rozmowa Jenny i Mary. Leżałam jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, by posłuchać, o co moje współlokatorki kłóciły się tak zawzięcie.
- Jen, błagam, nie mów jej. Ja naprawdę zrobiłam to niechcący – słyszałam szelest wkładanych do torby książek.
- Niechcący przeczytałaś jej pamiętnik. Mary, jak mogłaś?! To przecież twoja przyjaciółka.
- Wiem… – Głos Mary zamilkł, a potem dobiegł mnie charakterystyczny odgłos zatrzaskiwania drzwi łazienki. – Powiesz jej?
Nie miałam pojęcia, o czym one mówiły. Czytanie jakiegoś pamiętnika to jedno, ale to przecież nie mógł być jedyny powód ich kłótni.
- Nie wiem… Ale twierdzisz, że zakochała się w Syriuszu?
Zerwałam się z łóżka jak oparzona. Zaczęło do mnie dochodzić, o czyj pamiętnik chodziło. Objęłam brulion i przycisnęłam go do piersi. Mary bardzo zbladła i z nieuczesanymi blond włosami wyglądała jak zła wiedźma, a Jennifer krzyknęła zza drzwi coś w stylu „a nie mówiłam, że się dowie”.
- Która mi wytłumaczy, co tu się zdarzyło? – Czułam się zdradzona. I to przez kogo? Przez osobę, którą uważałam za najbliższą przyjaciółkę. Jasnowłosa dziewczyna spuściła głowę i wyszeptała ciche przeprosiny, których niedosłyszałam. Jej policzki bardzo szybko przybrały szkarłatną barwę. – Jak mogłaś?
- Przepraszam, przepraszam, Dor. – Niskie stworzenie rzuciło się na mnie i zaczęło intensywnie siorbać mi nosem w koszulę nocną. – Nie… – Znowu pociągnęła nosem. – je… jesteś – i znowu – zła?
- Nie, kochanie. – Przytuliłam jasnowłosą istotkę do siebie. Nie mogłam przypatrywać jak płakała, chociaż jakaś cząstka chciałam wrzasnąć: "tak, a teraz odwal się od mojej koszuli". – Ale nikomu o tym nie powiecie. A zwłaszcza Syriuszowi, bo skończy się to na waszych głowach w toalecie, jasne?
Obie dziewczyny przytaknęły, po czym z piskiem rzuciły się na moje łóżko, przy okazji pociągając mnie za sobą. Wojna na poduszki dziesięć minut przed śniadaniem naprawdę wprowadza człowieka w dobry humor i pogłębia jego apetyt.
     Na śniadanie zeszłam sama, bo dziewczyny musiały iść do biblioteki po jakieś informacje na lekcje. Delikatnie pochyliłam głowę i włosy opadły na blat stołu. Sok z dyni kołysał się w wysmukłej szklance, a z tostów jeszcze parowało; wciąż były gorące. Szum w Wielkiej Sali narastał, brzęk sztućców niósł się wkoło, śmiechy co chwila rozbrzmiewały w różnych kątach sali. Delikatnie rozchyliłam dłoń i spojrzałam na jej jasne wnętrze. Lekko się uśmiechnęłam i wstałam od stołu, podgryzając jeszcze tosta, którego dopiero co posmarowałam konfiturą wiśniową.
Przedstawienie toczyło się dalej i nie mogłam ściągnąć maski. To wszystko musiało wyglądać, jakby właśnie takie miało być. Nawet myśli muszą być uczesane i nakierowane na tor, który nie zdradzi błyskiem w oku, lub ruchem dłoni, że się cierpi, że wyklina się cały świat wokoło. Czerwone sznurki tworzą z nas marionetki, niezdatne do ludzkich odczuć, jedynie do sztucznych ruchów i słów. Możemy jedynie udawać, że jesteśmy kimś innym. Wszyscy jesteśmy kłamcami, nazywającymi się poszukiwaczami własnych dróg. Tak naprawdę odgrywamy jeden scenariusz pod tytułem "Życie" na wiele sposobów, o schematycznych scenach. Narodziny, szkoła, miłość, śmierć. Istnieje tylko jedna rzecz, na którą mamy jakikolwiek wpływ - miłość zawsze można zmienić na samotność. I niestety, byłam jedną z tych kłamców.
   Właśnie stanął w drzwiach… Wysmukły, nie za wysoki… Miał zmierzwione włosy, podkrążone oczy i bardzo niewyraźną minę, wyglądał na zmęczonego i zmartwionego. Oboje się zatrzymaliśmy. Czułam, jak jego spojrzenie niemalże całkiem stalowych oczu zatapia się w moich błękitnych. Pochyliłam głowę, minęłam go bez słowa, ale poczułam jak jego palce delikatnie prześlizgują się po wierzchu dłoni, jakby chciał, by ta chwila trwała nieco dłużej. Nim zdążyłam się odwrócić, już odszedł do stołu Gryfonów, więc tylko spojrzałam za nim i westchnęłam cicho. Wyszłam z Wielkiej Sali, zbiegłam po schodach i po chwili minęłam główne wejście, żeby udać się do szklarni numer sześć. Minęłam całującą się parę, którzy chyba nie zdawali sobie sprawy, że są na widoku. Skrzywiłam się lekko, spoglądając na nich, a potem sięgnęłam do torby po książkę z zielarstwa. Co mnie obchodziły uczucia? Przecież nie trzeba kochać, żeby żyć. O wiele bardziej ceniłam pościg za wyniosłą ideą. Zatknęłam różdżkę za ucho i wpatrując się w lekko wymięte strony książki, zbiegłam powoli po kamiennych schodach.
     Minęło mnie kilku piątoklasistów, śmiali się radośnie, w cieniu lip dostrzegłam siedzącego Petera, który uśmiechnął się do mnie paskudnie i pomachał mi. Lubiłam go, tak, jak można lubić kota sąsiada. Bezmyślnie odmachałam. Odwróciłam się do niego plecami i szybko przeszłam pod szklarnię numer jeden, mijając kolejne schody.
- Dorcas! – Odwróciłam się i zobaczyłam Jamesa biegnącego w moją stronę. Czarne włosy chłopaka rozganiał wiatr, a jego oczy błyszczały nieziemsko, były pełne radości. Uśmiechnął się łobuzersko i obejrzał przez ramię. Po schodach wiodących do ogrodów zbiegała Lily z rudymi włosami związanymi w warkocz i najwyraźniej odgrażała się Gryfonowi.
- I czemu tak przed nią uciekasz? Już masz jej dość? – Uśmiechnęłam się lekko do chłopaka. Jest tak różny od Syriusza, a jednocześnie tak bardzo do niego podobny. Może dlatego lubiłam jego towarzystwo i to, że można było z nim pogadać o wszystkim, nie bojąc się, że coś rozgada. On upuszczał wiadomości jednym uchem, a wypuszczał drugim.
- Chciałem pogadać o… – Uśmiech zniknął z twarzy bruneta. Na szczęście Evansówna przybiegła w samą porę, przerywając niezręczną ciszę. Zamrugałam zdezorientowana i nie wierząc własnym oczom, wpatrywałam się w chłopaka unoszącego w ramionach rudowłosą. Dziewczyna uparcie udawała obrażoną, jednakże czarnowłosy był tym typem mężczyzny, na którego nie można się długo gniewać i Lily już po chwili śmiała się razem z nim. Byli tak nierealni. Tak… niepasujący do świata rzeczywistego… Ale czyż ja sama do niego należałam? Czy też nie ścigam swoich idei i pomysłów na lepsze życie, na ciepłe chwile, na udoskonalenie przydatnych przedmiotów...? Westchnęłam. Wycofałam się i szybkim krokiem odeszłam w stronę szklarni, zagryzając mocno wargi i zaciskając dłonie w pięści. Wściekła kopnęłam jakiś kamień, aż skrzywiłam się z bólu. Zacisnęłam powieki i zagryzłam wargi do krwi, gdzieś za mną rozległ się radosny śmiech dziewczyny. Zapewne…
Uciekłam.
     Spojrzałam na niego przez ramię, właśnie zbiegał ze schodów prowadzących do Sali Wejściowej. Poradzę sobie bez niego. Teraz już nikt nie miał prawa powiedzieć, że jesteśmy parą, już nie będą próbowali czegoś insynuować i do czegoś zmuszać. Chociaż może się mylę i wcale nie o to chodziło mi chodziło…? Będzie łatwiej żyć bez siebie u boku… Każde będzie silniejsze i odważniejsze, przeżyjemy… Nie będziemy na siebie ściągali nieprzychylnych spojrzeń ludzi pokroju Bellatriks Black. I przetrwamy… Dzięki temu. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. Nauczę go siły, rozwagi i bezwzględności. Bo walka ze Śmierciożercami, to nie po zabawa w denerwowanie Flitcha. Walka z nimi to pewna śmierć…
Usiadłam w ławce i odruchowo sięgnęłam po naszyjnik. Zabrał mi go… Nawet to! Choć lekcja miała się zaraz zacząć, pośpiesznie spakowałam książki i wyszłam ze szklarni. Co mnie obchodziło to, że ściągałam na siebie nieprzychylny wzrok profesor Sprout, która krzyczała gdzieś z tyłu, że odejmuje trzydzieści punktów Gryffindorowi za moją ucieczkę.
     Włosy zasłoniły mi widoczność, gdy biegłam do zamku. Próbowałam je odsunąć z twarzy, ściągnąć za ucho, jednak nie poskutkowało. Przeklinając pod nosem, skręciłam w stronę głównego wejścia. Mocne zderzenie otrzeźwiło mnie, gdy stłukłam sobie tyłek, upadając na schody. Już miałam z przekleństwem na ustach zmieszać tego osobnika z błotem, gdy postawiono mnie na nogi i odsłonięto niesforne, czarne kosmyki z twarzy.
- Nic ci nie jest? – Robert Davies, Gryfon, trzeci po Jamesie i Syriuszu przystojniak w Hogwarcie, trzymał mnie za ramiona, jakbym miała zaraz zemdleć i z troską wpatrywał się moją twarz.
- Niee… – wydukałam, próbując pozbierać książki, które wypadły mi z rąk przy upadku. – Spóźnisz się na zielarstwo, psorka już jest.
- A ty nie idziesz? – Podał mi kilka pozbieranych z ziemi podręczników.
- Nie. Jakoś nie mam ochoty.
- No to, skoro i tak bym się spóźnił, to może odprowadzę cię do wieży? Z tego, co wiem, Prefekci znów zmienili hasło. – Wiedziałam, że to tylko pretekst, ale zgodziłam się i podążyliśmy w stronę portretu Grubej Damy, rozmawiając o nic nieznaczących głupotach.
- Dorcas. Jeśli nie chcesz, to od razu powiedz, ale… Poszłabyś ze mną na spacer dziś wieczorem?
- Nie mogę.
- Zapomnij, wiedziałem, że nie zechcesz. – Odwrócił się.
- Zaczekaj! – Chwyciłam chłopaka za ramię. – Bardzo chętnie poszłabym z tobą na spacer, ale o drugiej czterdzieści mam szlaban i muszę się wyspać.
- Rozumiem.
- Czekaj na mnie o szesnastej w Pokoju Wspólnym. – Uśmiechnęłam się, po czym wbiegłam po schodach do swojego dormitorium.
     Do obiadu nie działo się nic specjalnego. Następne po zielarstwie były eliksiry, na których, jak to zwykle bywa, Huncwoci podokuczali trochę Smarkowi i o dziwo, Lilka się nie zdenerwowała, tylko jakoś tak dziwnie zerkała w kierunku moim i Blacka. A może mi się tylko wydawało?
     Po obiedzie wpadłam do dormitorium tylko na chwilę, aby zabrać „Historię Hogwartu”, bo musiałam napisać jakiś idiotyczny esej dla Binnsa. W dormitorium poza mną była Mary, która chyba chciała mi o czymś powiedzieć, ale nie za bardzo wie jak, a kiedy patrzyła na mnie jej policzki wciąż były zaróżowione. Zawsze tak się czaiła, gdy miała przed nami jakąś tajemnicę. Ze starej księgi wypadło mi jeszcze starsze zdjęcie. Na szarym tle uśmiechała się blada twarz mojej matki. Wtedy jeszcze siedemnastoletniej Julii Meadowes. Wykonano je jakieś półtorej roku przed moim urodzeniem.
- Co to za zdjęcie? – Panna Cartier zerknęła mi przez ramię. Zupełnie zapomniałam o jej obecności.
- To moja mama.
- Twoja mama? – Dziewczyna była szczerze zdziwiona. Tak samo ja. – Przecież to siostra mojej matki.
- Angelika jest twoją matką?! – krzyknęłam, ściskając rękę blondynki. Przeszły mnie dziwne dreszcze. Czy to mogła być przygoda, o jakiej nie było napisanej jeszcze żadnej książki?
- Moja mama nazywała się Elizabeth. Twoja ciotka, Angelika nie opowiadała o niej, bo się nienawidziły. – Spojrzałam wielkimi oczami na dziewczynę. Ta pyskata blondynka z małymi piegami na bladym nosie jest moją kuzynką?! Nie mogłam w to uwierzyć. Marie przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła mocno.
     Gdy skończyłyśmy rozmawiać była już prawie północ. Referat na historię magii leżał nawet niezaczęty. Jutro koniecznie musiałam napisać do Angeliki. A dziś byłam już taka zmęczona…

wtorek, 4 sierpnia 2015

X. ,,Ja... ufałem ci, Dor."

Muszę was przeprosić za te kilka dni spóźnienia. Za to mam dla was ponad 4.500 słów. Wow, nie wierzę, że tyle napisałam... O.o Mam nadzieję, że Dorcas was nie wkurza tak bardzo, jak mnie :) Nie wierzę, że to już 10 rozdział. Z każdym kolejnym coraz bardziej zbliżamy się do końca. Jeszcze tylko... 6 rozdziałów? I koniec. Tak, koniec jest bliski.
Zapraszam do komentowania i dołączenia do czytelników. Chętnie posłucham waszego zdania o tym, co piszę. Dobrze zrobicie, wymieniając mi jakiekolwiek literówki lub cokolwiek. Klawiatura płata mi figle, a potem oczy nie zauważają... Chyba są w zmowie, chochliki jedne >.>

    Żując tosta, poddawałam się nudnej egzystencji chorych poranków. Był dwudziesty trzeci marca, a zima właśnie ukazywała nam ciemną stronę swojego charakteru i na złość nie chciała nas opuścić. I bynajmniej nie mam nic do mokrych błoni. Żyjąc w Anglii, musiałam się do tego przyzwyczaić.
    W Hogwarcie panowała atmosfera słodkiego rozmemłania, przesycona aromatem wiedzy wypływającej z setek książek. Świat kręcił się nadal, jak popsuta karuzela, a dni przepełnionych nauką nie zajmowały nam nawet kłótnie Lilki i Jamesa. Otóż, szanowny pan Potter, założył się z Rudą Wrednotą, że przez cały tydzień nie będzie jej podrywał. Biedaczek musiał zapomnieć nawet o dręczeniu Smarka.
    Dlatego też Rozczochraniec zagryzał wargi, by nie krzyknąć „Hej, Liluś, umówisz się ze mną?”, całą swoją siłą pragnąc zwycięstwa. Nagroda nie była nawet warta świeczki, bo na końcu tygodniowej męki czekało go jedynie kremowe piwo. Lecz zakład to zakład, a on jako honorowy czarodziej nigdy się nie poddaje. Przynajmniej tak twierdzi.
    Jedynie Peter, zadowolony z braku większego zainteresowania jego osobą, wsuwał jajecznicę na bekonie. Lily powtarzała materiał na transmutację, ignorując błagalne spojrzenia Jamesa, a Remus pił gorącą herbatę, grzejąc dłonie na szklance. Tylko Black nie miała chyba żadnego ciekawego zajęcia, bo wpatrywał się we mnie jak w obrazek.
 – Masełko! – zawołał Syriusz, pokazując na mnie palcem. Klęłam  na wszystko, począwszy od niego, poprzez niego i na nim skończywszy.
 – A magiczne słowo? – spytałam, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Tylko zerknęłam na niego kątem oka, oczekując ja jego reakcję.
 – Biegiem! – wycedził chłopak. Zmierzyłam go wzrokiem godnym bazyliszka.
 – Pozwól, że udzielę ci krótkiej, aczkolwiek przydatnej lekcji. – Sięgnęłam po maselniczkę. – Nigdy nie zwracaj się w ten sposób do osób – Zawartość miseczki wylądowała na koszulce zszokowanego Syriusza – rodzaju żeńskiego.
Z dumnie podniesioną głową, usiadłam na swoim miejscu.
 – Ta dziewczyna albo jest nienormalna, albo jej się okres spóźnia – burknął do siedzącego nieopodal Rogacza. Rudowłosa Lily na moment oderwała się od lektury i spojrzała na chłopców z uniesionymi brwiami, pokręciła głową z irytacją, posyłając mi spojrzenie typu "widzisz Dor? Znów twierdzą, że mają pojęcie, co to takiego". Kiedy nie doczekała się poparcia z mojej strony, wróciła do poprzedniego zajęcia.
 – Ta dziewczyna jest albo na ciebie obrażona, albo zajebiście obrażona – stwierdził Potter i, chwyciwszy kilka grzanek, znów wepchał je do ust. – Poza tym, chylę czółka, Dorciu. – Zaczął po przełknięciu. – Przez cały nasz staż przyjacielski, oblałem Łapę tylko kisielem. – Zamyślił się chwilę. – No tak, a potem mnie obrzygał.
 – I pewnie do tej pory zostały ci jakże słodkie wspomnienia, prawda? – odparowałam z ironicznym uśmieszkiem. Czarnowłosy zgromił mnie wzrokiem, ale na szczęście James z uśmiechem wyższości zgodził się ze mną.
 – Jasne, ten widok pozostaje na całe życie. Gdy tylko Syriusz haftuje na prawo i lewo, widzę ten obraz, a potem  budzę się w nocy z krzykiem i potem na skroniach.
 – Osioł! – wtrącił zdenerwowany Łapa, który od incydentu nie wydobył z siebie żadnego odgłosu, oprócz zduszonego jęku. – Morda w kubeł!
     Wstał i z nietęgą miną strzepał resztki masła z szaty.
 – No proszę ja ciebie, kolejny arystokrata nam rośnie… – mruknął Remus, odstawiając talerz i sztućce na bok. Nalał do szklanki resztkę herbaty.
 – A kto jest tym poprzednim? – zainteresowała się rudowłosa Lily Evans, odkładając transmutację. Chłopak kiwnął głową, wskazując na okularnika, który bez zażenowania, mówiąc prosto, mielił w buzi dość ogromne ilości jedzenia, bawiąc się widelcem.
 – On? – Zaśmiała się Lily, przytulając się do jego ramienia. – Przecież to mały wieprzek, no zobacz sam. – Rogacz zakrztusił się, wydobywając z siebie krótkie ‘eeej’. Lily przelotnie zbliżyła twarz do jego policzka i wybiegła z Wielkiej Sali.
 – Eeeem… czy ja dobrze widziałam? – Mary, która zajadła się ciasteczkami, będąc prawie incognito, przetarła oczy ze zdumienia. Pomachała sobie dłonią tuż przed twarzą i liczyła palce, najwyraźniej chcąc sprawdzić swoją poczytalność.
 – Widzieliście! – Rogacz zaczął ściskać wszystkich Hunców po kolei. – Ona mnie pocałowała! Ona mnie kocha! Moja Lilu…
 – Aaaa! – Pokiwałam mu palcem. – Żadna Lilunia, skarbie mój rogaty. Pamiętaj o zakładzie. – Zrezygnowany chłopak opadł powrotem na siedzenie. Z jego gardła wydobyło się coś pomiędzy jękiem a westchnieniem udręki.
    Do wieczora nie działo się nic godnego uwagi. Znudzeni siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym. Lily z książką od eliksirów na kolanach, udawała, że czyta, Remus pisał ze mną esej dla McGonagall. James bawił się zniczem, a Syriusz podrywał swoje fanki. Innymi słowy, wszystko było na swoim, dawno utartym, miejscu. Muchy leniwie krążyły po suficie, a uczniowie młodszych klas unikali wzroku naszej kochanej pani prefekt, która z niecodziennym uśmiechem obserwowała Rogacza znad opasłego tomu. Nie jestem pewna, czy chciałabym zmieniać cokolwiek.
 – Wiecie, co ludziska? – Syriusz przeciągnął się na fotelu, odsyłając fankę tam skąd przyszła. Spojrzałam na niego znad pergaminu, obgryzając koniuszek pióra. Nie mam pojęcia, jak ja mogłam to robić. Jeść pióra? Fuj. – Tak sobie pomyślałem…
 – No nie żartuj. Syriuszu, do myślenia trzeba mieć mózg.
 – On go ma, ale w trochę innym miejscu. – mruknęła Mary pod nosem, ignorując złowrogie spojrzenia szatyna.
 – Oj, dajcie mu dokończyć, bo się chłopak zamknie w sobie… – Jedynym, który się ulitował był Lunatyk. – No, mów chłopczyku, co się stało?
    Syriusz przemilczał uwagi kierowane w jego stronę.
 – Nudzi mi się. – Lily parsknęła śmiechem. – No co?
 – To, że tobie zawsze się nudzi. Zgarnij jakieś panienki, to się czymś zajmiesz. – Łapa nie odpowiedział. Nagle zerwał się z fotela i pobiegł do dormitorium. – No i zwariował całkiem. – James pokręcił głową i powtórnie zajął się zniczem.
    Po chwili Syriusz, przepełniony nową energią, ponownie pojawił się w Pokoju Wspólnym, i stając na najbliższym wolnym krześle, krzyknął:
  – Dzisiaj o dwudziestej impreza! Huncwoci fundują, ale jak ktoś coś ma, to niech przyniesie.
     Po czym zeskoczył i zniknął za portretem z tajemniczą peleryną na ramieniu. Idioci, Hun-ćwoki znaczy się, spojrzeli po sobie i udali się niechętnie za pomysłodawcą. Remus przewrócił oczami i narzekał pod nosem na Syriusza, który wcześniej ich o tym nie uprzedził i postawił przed faktem dokonanym.
    Właściwie, to nie miałam najmniejszej ochoty na tą imprezę, ale Mary, nieubłaganie ględząc mi nad uchem, namówiła mnie do tego czynu. Skądś załatwiła sukienki, dla siebie w bladym różu, a dla mnie niebieską w chabry. To chyba moje kwiaty.
 Chciałam, no i mam… ale szlaban. Ale o tym później.
    Z miną wyrażającą „szczęście”, jakiego doznam siedząc wśród upitych Gryfonów, zeszłam do Pokoju Wspólnego. Nachmurzona siadłam na kanapie ze szklanką kremowego piwa i zastanawiałam się, co będzie, gdy nas dorwie McGroźna, co było pewne jak śnieg w grudniu. Aż strach się było bać.
    Lilka zniknęła z Jamesem gdzieś w tłumie, Peter zajadał się wszystkim, co tylko było dostępne, a Remusa nie było wcale. Jednym słowem, nie miałam w zasięgu wzroku nikogo, z kim można by było normalnie porozmawiać. Kolejne minuty mijały, a ja zmieniłam kremowe, na coś mocniejszego. Wcześniej nie miałam w tego w planie; w ogóle nie chciałam brać do ust nic poza sokiem dyniowym. Niestety, moi koledzy nie pomyśleli, że ktoś by chciał właśnie to i akurat soku nie było. Po kilku szklankach poczułam się niezbyt pewnie. W głowie szumiało, a wszystko wokół zaczęło się huśtać. Śmieszne uczucie.
    Łapa stał w gronie panienek ze swojego fanklubu, dobrze mi znajomemu, i jak to zwykle bywa na imprezach, obmacywał je wzrokiem i nie tylko. Nawet z tej odległości widać było, że był już nieźle wstawiony. W pewnej chwili jego oczy oderwały się od kształtów otaczających go dziewczyn, dostrzegłam wśród nich kilka znajomych twarzy, między innymi jakąś Krukonkę i Ślizgonkę, ale głównie należały do Gryffindoru, i spoczęły na mojej skromnej osobie. Nie powiem, że byłam uszczęśliwiona faktem, iż wyrwał się z rąk nóg i innych części ciała napalonych i półnagich dziewcząt, i przebijając się przez tłum, szedł w moim kierunku. Na szczęście utrudniał mu to gąszcz pijanych postaci snujących się po pomieszczeniu.
 – Zatańczysz? – Chłopak z piątego roku przysiadł się do mnie. W tym samym momencie do mojego azylu dotarł także panicz Black. Zaczął coś tam mruczeć przerywając moją rozmowę z… z… Jak on właściwie ma na imię? No, nie ważne… z kolegą.
Z tego całego słowotoku zrozumiałam tylko coś o jakimś zamku, więc na wszelki wypadek odparłam:
 – Jesteś pijany, a w dodatku mam wrażenie, że mnie obraziłeś.
 – Ja pijany?! Księżniczko, spójrz na siebie! – Zatoczył się lekko, po czym oparł się o jakiś stolik.
 – Niby o co ci chodzi? I nie jestem żadną księżniczką! – Oskarżycielsko wymierzyłam w niego palec.
 – Ale tu wieje… Zatańczymy, nie-księżniczko? – Z zachwianym ukłonem wyciągnął dłoń moim kierunku. Chciałam uniknąć konsekwencji imprezy i jak najszybciej rozgonić całe to pijane towarzystwo, więc postanowiłam wziąć go pod włos.
 – Ale potem grzecznie pójdziesz spać! Jasne? A i żadnych obmacywanek, bo pożałujesz!
 – Dobrze, mamusiu! – Uśmiechnął się, jak dziecko do lizaka.
 – Jesteś niemożliwy! – Pokręciłam głową starając się utrzymać to Huncwockie, pijane dupsko w jako-takim pionie.
 – Mogłabyś mi ten wyraz przetłumaczyć po naszemu, bo moja krew jest w mózgu numer dwa i nie bardzo kontaktuję! – Westchnęłam tylko, przeklinając Mary i jej głupie pomysły. Jenny miała rację zostając dormitorium i kropka.
 – Po naszemu to… Black, mówiłam ci coś! Weź swoją rękę z mojego tyłka, bo ci ją odrąbię! – Odepchnęłam go lekko. Gdyby nie był naprany w ogóle by tego nie poczuł, ale teraz to inna bajka.
 – To nie ja! Zresztą, nie będę się tłumaczył, bo i tak mi nie uwierzysz! Wszyscy uważają mnie za pieprzonego podrywacza bez serca! Co z tego, że tak bardzo lubię kobiety?! Jednak potrafię zachować maniery i sobie wierz, czy nie, ale to nie byłem ja! – W tym momencie ‘ten, co potrafi zachować maniery’ potknął się o własne nogi i wyłożył, jak długi na środku dywanu.
 – Wiesz, co… Dokończymy innym razem. A teraz idziemy… Nie… Ty idziesz spać.
 – Ale ja nie zasnę bez tulu tulu, mamusiu! – Miałam ochotę oddać go teraz jego fankom, ale zlitowałam się i zaczęłam zbierać jego szczątki z podłogi.
 – Black, idź do tego cholernego dormatorium, bo jak ci dam tulu tulu, to cię rodzona matka nie pozna!
 – Moja rodzona matka nie chce mnie znać, Meadowes! – Kurczę, ale gafę strzeliłam. Przed oczami stanął mi obraz Proroka Codziennego. Dlaczego tyle to ukrywali? Przecież...
 – Przepraszam, Łapciu. Ale idź już spać… – odpowiedziałam już łagodniej.
 – Nie ma sprawy… – Uśmiechnął się niewyraźnie, używając mojego ramienia jako podpórki.
     Jakoś udało nam się dowlec do pokoju Huncwotów o wspólnych siłach. 
Długo rozglądał się po chlewie, który zapewne w planach zamku oznaczony był jako dormitorium.
 Siedziałam na łóżku Remusa, jedynym w miarę ogarniętym, ale też niczego sobie.
 Po chwili Syriusz ponownie wyłożył się jak długi, tyle, że ja leżałam na łóżku, a on na mnie. Próbowałam uwolnić się od ciążącego na mnie pijanego ucznia Gryffindoru, ale nie miałam na tyle siły.
 – Wiesz, księżniczko? Naprawdę mi się podobasz – mruczał coś w okolice mojego prawego ucha. – Jesteś taka sexy i inna od innych.
 – Łapa, złaź ze mnie! – krzyczałam, a on… Ten gumochłon z niedorozwojem mnie pocałował. Zamurowało mnie, dlatego też w porę nie zdążyłam się ewakuować.
Drzwi otworzyły się i…
 – Weźcie przykład ze swojego kolegi Syriusza, który choć raz, zamiast robić nielegalne libacje, śpi… – Światło zapaliło się, a Nerva McGroźna stanęła jak wryta. – Black! Meadowes! Do mojego gabinetu! – Różdżką wskazała nam drzwi, a my pozbieraliśmy się z feralnego łóżka. Targając nas za uszy wyprowadziła z prawie pełnego jeszcze Pokoju Wspólnego.
    Nie będę opisywać tyrady, którą wygłosiła nam nasza kochana opiekunka. Syriusz zasnął gdzieś w połowie jej wykładu, przytulając się do świecznika stojącego na biurku. Powiem tyle: szlaban przez tydzień o drugiej czterdzieści w nocy. No i oczywiście minus ileśtam punktów.
Szczerze mówiąc nie wiem nawet, jak dotarłam do dormitorium. A to wszystko, przez ich cholerne głupie pomysły.
     To było tak realne i zarazem nierealne, że miałam ochotę się obudzić, ale nagle on...
 – Jesteś potworem! – krzyczał.
Przez moment znów byłam dziesięcioletnią dziewczynką mieszkającą w Francji. Drobne piegi pokrywały moją twarz mgiełką, ciemne włosy były ledwo za ramiona, chociaż już nie w kucykach lub warkoczykach. Nie było obok mnie Mamy, która by mnie uczesała. Słowa po angielsku z trudem tłumaczyły się w mojej głowie.
 – Zabiłaś go, wiedźmo! – Jego oczy, bladoniebieskie, przypominały niebiańską stal. – Ja...
Znów zaczął wrzeszczeć coś po niemiecku. Niemal rozumiałam, co mówił; ufałem ci, Dor.
Wszystko, co mówił było prawdą.
Dlaczego po tylu latach jego słowa, chociaż prawdziwe, wciąż bolą?!
     Kiedy rano, półprzytomna i wściekła na wszystkich oraz wszystko, ale głównie na siebie - tak, właśnie na samą siebie, zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie, odprowadzały mnie dziwne spojrzenia uczniów. Znając postęp rozchodzących się po Hogwarcie plotek, to zapewne wszyscy myślą, że Minerwa zobaczyła nas co najmniej bez szat. Nie miałam siły na tłumaczenie im tego wszystkiego, więc z rezygnacją usiadłam przy stole. Po chwili pojawili się skacowani Huncwoci i dziewczyny w całkiem niezłej kondycji.
Starałam się pokazywać, że nic mnie nie martwi, ale wylewałam swoje uczucia, zresztą negatywne, na innych, też zresztą niczemu winnych. Byłam winna za wszystko samej sobie. Byłam głupsza niż sądziłam, kiedy na to teraz patrzę innym okiem.
 – Księżniczko, co ten idiota Rogaty opowiada mi o jakiejś znerwicowanej McGonagall i prostych równoległych? – Łapa wyglądał, jak wrak człowieka. Skacowanego człowieka.
 – Black, ty! Ty…. Ochhhh! – Odwróciłam się przelewając swoją złość na niewinne udko kurczaka.
 – To chyba twoje. Znalazłem to dzisiaj rano na podłodze obok mojego łóżka. – Wyjął z kieszeni mój wisiorek w kształcie serca, który w wakacje dostałam od Angeliki i Thomasa. Dziewczyny będące na śniadaniu spojrzały na mnie z mordem w oczach. – Powiesz mi w końcu, o co chodzi, bo jakoś nikt inny nie pali się do wyjaśnień?
 – Oddawaj… – Szarpnęłam za błyskotkę z nieukrywaną złością. – Chodzi o to skończony idioto, że mamy tygodniowy szlaban tylko za to że… Że leżałeś na mnie w pozycji równoległej na łóżku Remusa w twoim dormitorium! – Przemowę zakończyłam krzykiem, tak iż uczniowie siedzący przy najbliższym stole zwrócili na nas uwagę. – O cholera… – Moja twarz spłonęła ciemnoczerwonym, rumieńcem. Syriusz zaczął się rozglądać, a Huncwoci chyba też nie za bardzo wiedzieli, gdzie podziać oczy.
 – Eeee… Możemy pogadać po śniadaniu?
 – Po śniadaniu, to ja idę na lekcje i nie mam zamiaru zarobić z tobą kolejnego szlabanu!
 – Chciałem się tylko spytać, czy do czegoś doszło, bo niezbyt wiele pamiętam…? – Ściszył głos.
 – Jeśli chodzi ci o… To nie. I wiesz co, fatalnie całujesz po pijaku. – Złość, którą tłumiłam w sobie, wylewała się ze mnie hektolitrami.
 – Tak? To, kto się gapił we mnie, jak w lusterko po pocałunku? Coś jednak pamiętam! – Ponownie spłonęłam rumieńcem złości i postanowiłam zająć się rozkładaniem jajecznicy na czynniki pierwsze.
 – Po prostu mnie zaskoczyłeś! Zresztą nie twój zasmarkany interes.
 – Wiesz chciałem pogadać na osobności, ale widzę, że wolisz się kłócić tutaj, przy wszystkich. Masz ostatnią szansę. Wyjdziesz teraz ze mną na korytarz i porozmawiamy, jak cywilizowani ludzie, czy chcesz rozpętać piekło tutaj? – Zamilkłam pod spojrzeniami przynajmniej połowy Gryfonów.
 – Dobra, chodźmy. – Nie patrząc na siebie, wyszliśmy ze śniadania. I tak nic bym nie zjadła. Och, dlaczego ja muszę z czymś takim chodzić do szkoły?! Dlaczego?!
 – Chodźmy na błonia. Tam nas przynajmniej nikt nie będzie podsłuchiwał.
Znów razem przeszliśmy gdzieś. Błonia były mokre. Nic dziwnego; w nocy padało. Słońce leniwie odsuwało od siebie chmury i szczypało mnie w oczy.
 – Więc… Słucham. – Podążyłam za nim w kierunku ulubionego drzewa Huncwotów. – Hello, panie Black, ja nie mam czasu! – Pomachałam mu ręką przed oczyma. Świeże powietrze pozwoliło mi trochę ochłonąć.
 – Bądźmy szczerzy… Co czułaś wczoraj podczas pocałunku?
 – Byliśmy pijani, a to nie powinno było się zdarzyć. – Odwróciłam wzrok. - Nic nie czułam.
 – Tak się tylko pytałem… Ankietę prowadzę. – Uśmiechnął się krzywo.
 – Mnie nigdy nie zapiszesz jako kolejną zaliczoną. Daruj więc sobie te gadki! – Popatrzyłam na chłopaka jak na nienormalnego.
 – I nie chcę… – Otworzyłam szerzej oczy, ale on chyba tego nie zauważył. – Nie wiem czemu, ale nie chcę żebyś była taka, jak każda inna. Jesteś pierwszą dziewczyną, której chcę naprawdę wysłuchać, z którą chcę pogadać, jak człowiek z człowiekiem, a nie z następnym pustakiem… Boże! Przecież mi odwala! Co ja w ogóle gadam?.. Boże… – Siadł na brzegu jeziora.
 – Syriusz… Ty się dobrze czujesz? Bo… – Siadłam obok na pożółkłej trawie.
 – Bo co?
 – To trochę do ciebie nie podobne. Bardzo trochę… – Wpatrywałam się w jego twarz. Prawda. Jest przystojny, cholernie przystojny. Ale co te wszystkie laski w nim widzą?
 – Ja… Ja nie wiem, co się dzieje… Rozmawiam z tobą inaczej niż z innymi dziewczynami, patrzę na ciebie inaczej, niż na inne dziewczyny… Po prostu lubię z tobą przebywać, nawet jak się droczymy… Od kiedy James kręci z Evans, czuję się jak wyrzutek… Droczenie się z tobą jest ostatnio jedynym moim zajęciem. Przyznaję, że wczoraj mnie poniosło, ale jak jestem pijany, to… No to, po prostu tak jest…
 – Lepiej, żebym z powrotem stała się jedną z wielu, bo to się może źle skończyć. A, co do Lilki, to powiedziałaby, że się zakochałeś. Ale przecież nie ma miłości. Jest tylko przywiązanie.
 – Niby w kim miałbym się zakochać?! Syriusz Black nie wie, co to miłość i w wakacje uświadomił mi to Rogaś, a swoją drogą, księżniczko, to od dobrych piętnastu minut trwa transmutacja, którą mamy z naszą ukochaną Nervą! – Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. No tak, jeszcze za spóźnienie mi się oberwie.
 – Chyba lepiej będzie, jak w ogóle nie pójdziemy… Co ty na to? – Odwzajemniłam uśmiech dając mu lekkiego kuksańca.
 – Mam nadzieję, księżniczko, że jesteś świadoma tego, iż moje fanki będą chciały cię zabić wszystkim, co im pod rękę wpadnie? Nawet spinką do włosów. – Chyba zaskoczyła go moja odpowiedź.
 – Taaak. A ty mnie będziesz bronił, jak na rycerza przystało. – Parsknęłam śmiechem. – I nie dziw się tak. Nie tylko Hunce uciekają z lekcji.
 – Będę cię bronić tylko wtedy, kiedy przestaniesz obrażać mojego konia. Bez konia rycerz nie jest rycerzem. – Uśmiechnął się cwaniacko, a w jego oczach plątały się radosne iskierki.
 – Syriusz, czy ty myślisz wyłącznie o jednym? Zboczuch. – Położyłam się na trawie, wdychając kojący zapach nadchodzącej wiosny. Zamknęłam oczy, chowając źrenice przed promieniami słońca, przebijającego się przez chmury.
 – To wina tego w spodniach, nie moja, że jestem taki zboczony, a że on jest częścią mnie, to już wiń matkę naturę… – Zaczęłam się cicho śmiać. Czemu on zawsze plecie takie głupoty? Z braku laku zaczęłam coś nucić.
 – Łapo… – odpowiedziało mi milczenie. – Wiesz… Świetny z ciebie kumpel. Może pomyślisz, że to ckliwe, ale dzięki, że jesteś…-  Otworzyłam jedno oko. – Obraziłeś się? – Wróciłam do pozycji siedzącej. – Syriusz no… Łapo, Serek no… Przemów, Łapciu, przemów no!
 – Jesteś cudowna, księżniczko, jakkolwiek to zabrzmiało… – Kłosem jakiejś zeszłorocznej trawy pogładził mnie po policzku.
 - Powiedz… Dlaczego akurat księżniczko? Jestem tylko wredną wiedźmą.
Absolutna prawda, "Dorcas-z-przeszłości".
 - To prawda. Jesteś wredną wiedźmą… Ale masz swój powód, aby taka być i nie nalegam, abyś mi się tu i teraz wygadała ze wszystkich problemów, które cię napastują. Dla mnie będziesz zawsze księżniczką…
 - Ja nie mam żadnych problemów. – Czemu oni zawsze wszystko psują? Ci faceci.
 - Nie potrafię wam tego powiedzieć. Czasami mam ochotę skoczyć z tego okna… To są twoje słowa. – Przymknęłam powieki, uniemożliwiając powrót wspomnieniom. Starałam się, starałam odsunąć od siebie tamte wydarzenia, a teraz powróciły, jak przywołane jednym gestem ręki. – Nie nalegam żebyś się teraz zwierzała, ale pamiętaj, że mi możesz zaufać i przyjść o każdej porze… Zawsze cię wysłucham.
 - Źle się czuje, to chyba kac…
 - Znowu mnie zbywasz… Jeżeli nie chcesz, to po prostu nie mów… Ale pamiętaj… O każdej porze, i jak ja mówię o każdej, to znaczy o każdej! – Wstał i wyciągnął rękę. – Chodź odprowadzę cię do Pokoju Wspólnego. Wiesz, żeby moje fanki cię nie zaatakowały… – Uśmiechnęłam się. Byłam wdzięczna, że nie drążył tematu. W zasadzie to całkiem niezły z niego kumpel. I nawet nie gadał od rzeczy.
 - Wariat… – Zaczęłam przed nim uciekać. Powróciły miłe wspomnienia, gdy jako mała dziewczynka puszczałam w niebo kolorowe latawce i bawiłam się w chowanego. Wszyscy zmuszają nas do odpowiedzialności, bo „takie czasy”, ale czasami dobrze pozwolić sobie na chwilę dziecięcej radości. Młodość to dar, którego nie można zaprzepaścić. – A teraz mnie złap!
 - A co, jak cię złapię?! - Pobiegł za mną szybciej niż przewidywałam.
- A co chcesz? – Kolka zaczęła mnie łapać dość szybko.
- A mogę, co chcę?! Obiecuję, że nie będzie zboczone… – Już prawie mnie dogonił, gdy schowałam się za drzewem.
- Możesz…. – Wydyszałam.
- To chcę ciebie… – Pocałował mnie delikatnie w usta. Świat stanął w miejscu.
- Syriusz… – Odepchnęłam go. – Nie rób mi tego. Proszę…
- Mówiłaś, że mogę, co chcę, a ja chciałem właśnie tego, chociażby ostatniego pocałunku…
- Obiecałeś… – Oczy zaszkliły się od łez. Czemu zawsze rozklejam się w takich momentach? Przed oczami stanął obraz fatalnego zakładu z dawnej szkoły.
- Przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy… – Po policzkach zaczęły płynąć dwie słone stróżki łez.
- Syriusz! Ja nie chcę cię znienawidzić. A do tego dojdzie. Ale ja nie chcę, wiesz… Jesteś moim przyjacielem. Nie rujnuj tego. – Milczał. Po prostu milczał. – Przepraszam… – Opanowałam się po chwili. – Twoja koszula.. Wypiorę. – Biały materiał pokryty był czarną mokrą cieczą. Tusz wymieszany ze słonymi łzami odbił się plamą na tkaninie.
- Przestań… Sam sobie upiorę. – Uśmiechnął się lekko, jakby na próbę.
- Ale ze mnie beksa… Ale to przez ciebie jak zwykle! – Znów ten wymierzony oskarżycielsko palec.
- Może jednak dać ci tą koszulę do prania, co? Jak coś nie wyjdzie w praniu, to będzie przez ciebie, księżniczko…
- Tak? – Skierowaliśmy się do zamku, idąc w ramię w ramię. – W końcu jestem księżniczką. Ja tego prać nie będę! Mam od tego ludzi. I nie tylko od tego.
 Wystawiłam mu język.
- Ludzi, to znaczy kogo? Pamiętaj, że stado napalonych na mnie panienek czeka, aby cię zabić! – Jego twarz przykrył ironiczny uśmieszek. I mogłoby być tak wiecznie. Cóż za przyjemność iść z przyjacielem po kolana w pożółkłej trawie i błocie do kostek.
- Na przykład ciebie mam od ochrony. Chyba, że chcesz, żeby stała mi się krzywda.
- A więc jesteś teraz zależna ode mnie, tak? To mi się podoba, ale wiesz co… Chyba pierwsze, co zrobię w drodze do mojego nowego zawodu, to ochronie cię przed zbliżającym się deszczem! – Jednym ruchem zdjął marynarkę i narzucił ją na moją głowę. Po czym, ciągnąc za rękę, pobiegliśmy do zamku.
- Zdejmij to ze mnie, to cuchnie skarpetkami! Nic nie widzę!
- Miałem cię chronić, więc chronię. Deszcz to także wróg i moja szata nie śmierdzi skarpetkami. No chyba, że Rogaty znowu zrobił sobie z naszej szafy kosz na brudne skarpetki… Swoją drogą, to nie zapytałem się jeszcze, co za szlaban mamy i o której?
- Szlaban? A ten szlaban… O drugiej czterdzieści. W nocy. Przez cały tydzień. Nie powiedziała, co będziemy robić. – Uczniowie spoglądali na nas dziwnie i szeptali w mniejszych lub większych grupkach. - Przez ciebie się nie wyśpię! Przed brakiem snu też mnie ochronisz? – Zironizowałam.
- Chciałbym cię przed tym ochronić, ale uznasz to za podryw, więc może sobie odpuszczę, ale mogę cię obronić chociaż trochę przed gapiami… Uczesz się, bo wyglądasz, jakby cię piorun trzasnął. – Szepnął mi do ucha. Usilnie próbowałam poprawić moje kłaki, ale nadal sterczały we wszystkie strony, jakbym czesała się blenderem.
- Niby jakbyś mnie ochronił, księciuniu?
- Mówię ci, uznasz to za podryw i znowu będziesz na mnie zła, księżniczko… – Podążyliśmy kierunku lochów, gdzie mieliśmy eliksiry z Puchonami.
- A może nie będę… – Przytuliłam się do jego boku, bo w lochach panował nieprzyjemny chłód. – Oj, powiedz proszę.
- Ale jak się zaczniesz na mnie złościć, to rzucę cię na pożarcie moim fankom… Przyjdź do mnie o dziewiętnastej. We dwoje się lepiej zasypia… Obiecuje, że cię nie dotknę…
- Powiedz, że żartujesz… – Zdębiałam.
- Chciałaś usłyszeć moją receptę na dobry sen… Mówiłaś, że nie będziesz się złościć… I… – Przerwałam mu nagle. To, co powiedziałam, to było bez udziału mózgu. Jak się mogłam tak wkopać? Idiotka ze mnie.
- Ja na pewno nie przyjdę… A obwarowań naszego dormitorium nie pokonasz, więc jakoś sobie poradzę sama..
- Ok… Co byś zrobiła, jakbym o dziewiętnastej zjawił się u ciebie?
- Chciałabym to zobaczyć. – Byłam o tym święcie przekonana.
- A zakład? Jak mi się uda, to przez cały tydzień śpimy razem. Pokażę ci, jak się wysypia, kiedy ma się szlabany o trzeciej w nocy!
- A, co ja będę miała, jak się nie dostaniesz do mojego pokoju? – Byłam zbyt pewna siebie. No i dostałam w łeb.
- Wszystko, co będziesz chciała? Sama postaw warunek.
- Jesteś pewien?
- Bez ryzyka, nie ma zabawy księżniczko!
- No, dobra… – Zawahałam się. – Przez cały tydzień będziesz służył mi, Lilce, Jenny i Mary niósł torby i tym podobne, i zwracał się do nas „per Pani”. Aha, i oświadczysz się McGonagall w sobotę w Wielkiej Sali. Klęcząc.
- No jasne! Nie ma sprawy! – odpowiedział zbyt pewny siebie. Ale cóż, zakład to zakład. Nie dałam mu satysfakcji i nie wycofałam się z raz danego słowa. Oczami wyobraźni już widziałam, jak Syriusz Black klęczy przed nauczycielką, mówiąc "jak ja cię kocham, za tobą szlocham!".
- Jesteś zbyt pewny siebie, a i tak masz za małe… – Doprawdy nie mogłam się powstrzymać.
- Księżniczko, nie znasz jeszcze moich możliwości… Siadasz obok mnie? – Weszliśmy do klasy, wraz z tłumem innych Gryfonów z naszego roku. Mary i Lily mrugały do mnie wymownie z drugiej ławki, jakby pytając "gdzie się podziewałaś, dziewucho?".
- No nie wiem. Ja jestem bardzo interesowna, co z tego będę miała? – Uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Ciekawie przeżytą lekcję ze Slughornem. O ile piszesz się na kawały wycinane nauczycielom?
- Ok, pamiętaj o naszym zakładzie, kotku... – Mrugnęłam do niego, po czym jednym skrytym ruchem różdżki opuściłam Ślimakowi półkę z fiolkami na głowę. W klasie zrobiło się niezłe zamieszanie, jednak nikt mnie nie podejrzewał. Oberwało się, jak zwykle Jamesowi, od tak, za żywota.
- Kotku? – Szepnął mi zdziwiony do ucha. Uwielbiam się z nim droczyć. Do teraz to jest tak samo zabawne, jak wtedy.
- Och, jak ty ładnie do mnie mówisz… – Gryfonki, siedzące wokół, posłały mi mordercze spojrzenia bazyliszka.
- Nie obronie cię przed nimi wszystkimi naraz… – Chciałam zobaczyć reakcję tych plastikowych laleczek.
- Co masz na myśli? Gorąco tu… – Poluźniłam krawat i rozpięłam jeden guzik w regulaminowej szkolnej koszuli, po czym zanotowałam kilka zdań na pergaminie.
- Księżniczko, jesteś wredna! – Spojrzał gdzieś po ławkę, w tej samej chwili Ślimak przykleił się do krzesła.
- Ja wredna? Po prostu jest tu duszno… – Następny guzik koszuli został rozpięty, a pióro, które niechcący upuściłam na podłogę podniesione. Jedna z dziewczyny zrobiła się bardzo, bardzo czerwona i posyłała mi wrogie spojrzenia.
- Księżniczko, a co zrobisz teraz…? – Wstrzymałam oddech, gdy jego ręka najspokojniej w świecie, leżała na mojej nodze. Dobrze, że siedzieliśmy z tyłu klasy, bo Ślimak przyglądał się nam badawczo.
- Syriusz, patrzą się…
- Księżniczko, ale zwracaj się do mnie ładniej… – Położył głowę na moim ramieniu. – Widzisz te spojrzenia? One zaraz gorączki dostaną? – Uśmiechnął się cynicznie.
- Profesorze! Źle się czuję! Mogę iść do Skrzydła Szpitalnego?! – Wystrzeliła nagle któraś z uczennic.
- To niech dostają… O czym on właściwie mówi? Hm?
- Kto? – Zdezorientowany rozglądał się po klasie.
- No, Slughorn, idioto.
- Przynudza, jak zwykle…
 Cała klasa utonęła w różowej pianie eliksiru, który omawiał profesor. Od Lilki dowiedziałam się w późniejszym czasie, że to był eliksir o jakiejś trudnej nazwie. Oczywiście gadała potem, jak ktoś mógł zrobić coś takiego… Te drogocenne składniki… Oczywiście, nie wiedziała, kto to wszystko zaczął. Zresztą, ja też nie mam pojęcia, to już nie była moja ani Syriusza wina. Tym razem obstawiam Jamesa, chociaż on się do tego nie przyznaje. Jedna wielka niewiadoma.
Wszyscy wyszli z klasy. Jedni śmiali się, a drudzy kręcili głowami. Był też ktoś trzeci - drobna Puchonka miała przekrwione oczy, pełne od łez. Ciężko mi określić, czy się przestraszyła, czy dopadło ją jakieś uczulenie. To z resztą bez znaczenia.
- Jesteś taki dziecinny… Do zobaczenia o dziewiętnastej. O ile dasz radę… – Pocałowałam go przelotnie, najbardziej przyjacielsko jak umiałam, w policzek i pobiegłam do Mary.
- Zobaczysz, że dam! – krzyknął za mną i zniknął w jednym z Hogwardzkich korytarzy z Peterem i Remusem, który poczęstował kolegów czekoladą.