sobota, 21 listopada 2015

Epilog: I po nią też przyszedł...

Koniec jest nieuchronnych. A każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. 
_______________________

    Ciepłe języki świecy stojącej na stole były jedynym źródłem światła, jeżeli nie liczyć księżyca w pełni za oknem. Przeszedł ją dreszcz - pomyślała o tym, co teraz musiał tymczasem przechodzić Remus, kiedy ona dumała nad kartkę papieru i zapisywała własne, nieco zwariowane myśli. On nie zasłużył sobie na to jako mały chłopiec. A ona nie zasłużyła na to, żeby odebrano jej matkę. Wyrwano ją jej z objęć, tych dziecinnych i nieporadnych, zapłakanej dziewczynki.
Zamknęła oczy na chwilę, ulotną chwilkę, chcąc, by trwała wiecznie. Minęło piętnaście lat, ona była już dorosła - choć gdzieś tam, głęboko wewnątrz, wciąż rozhisteryzowanym dzieckiem.
"Tak powinna kończyć się każda bajka."
O tak. Jej bajka się skończyła. Trzy lata temu.
- Miło cię znów zobaczyć. - Jego oczy. O boże, jego oczy. Tak samo błękitne błękitne, ni mniej ni więcej, patrzące prosto na nią.
- F..r..a...? - wydukała niczym przerażona myszka, jakaś głupia niedowiarka. 
- A co? Myślałaś, że kogut? - Jasnowłosy zaśmiał się perliście i na moment wrócił do swojego zwyczajnego, niemieckiego akcentu. 
Otworzyła oczy. Nie. To nie mógł być on, w tym głupim parku, wśród jesiennych liści i kropli deszczu zatrzymujących się na nosie...
Franz zginął. Dziesięć lat wcześniej, tuż po ich sprzeczce. Utonął w strumyku jako dziewięciolatek.
 - Nie istniejesz! Do jasnej cholery, nie istniejesz!
 - Ja ufałem ci, Dor... - I znów te jego cudowne, niebieskie oczy.
     Tym razem pomyślała o Syriuszu. Tym, którego ostatni raz widziała przed rokiem.
 - Rozumiesz, sprawy wyższej wagi. -  Potarł się po karku. - Nie wściekaj się tak, Ponuraku. Złość piękności szkodzi.
 - Wcale się nie wściekam - odparła beznamiętnie, bez choćby mrugnięcia okiem, czegoś, co mogłoby zdradzić  burzę, jaka rozgrywała się w jej wnętrzu. - Myślę o przyszłości.
 - Kobieto, ty chcesz mnie przygnać do ołtarza w wieku dwudziestu jeden lat? - Spojrzał na nią tak, jakby spadła mu z kosmosu i okazała się być... właściwie nie wiadomo czym.
 - Mi się do niczego nie pali. - Oparła głowę na dłoniach i obserwowała każdy jego ruch, każde mrugnięcie okiem, każde słowo... coś co mówiłoby, że się pomyliła. Że ma ją gdzieś i ten cały ślub.
 - Chciałbym, żeby to się już skończyło. Żeby złapali tego suczy syna, który sam nazwał się lordem. Żeby Harry miał zwyczajne dzieciństwo.
O Harry'ego głównie chodziło. Chłopiec miał zaledwie cztery miesiące, a już chroniono go bardziej, niż władcę Anglii. 
 - A wiesz, czego chcę ja? - Odlepiła od niego na chwilę wzrok.
 - Hmm... czego? - wydawał się być zbity z tropu.
 - Żebyś chociaż przestał mnie okłamywać...
 Zmrużył oczy. 
 - Kto kogu tutaj okłamuje, księżniczko...
Wszystko to szlag trafił. Minął rok - głupie dwanaście miesięcy, nic dla wszechświata, ale dla niej cała niekończąca się wieczność. Przez ten czas mogli by być po ślubie, oczekiwać nawet narodzin dziecka. Niech to szlag jasny Petera!
     Nie mogła uwierzyć.
 - To nie może być koniec. Nie, nie teraz. - Pokręciła głową, a zduszony od dawna szloch ścisnął jej gardło. - To jeszcze nie koniec. Nie teraz
Przewróciła kartki do pierwszej strony, gdzie napisała wielkimi literami jedno zdanie.
OTWIERAM SIĘ NA KOŃCU.
Już dawno temu na ostatniej stronie zapisała kilka bzdur o położeniu Potterów - gdyby notatnik wpadł w niepowołane ręce.
     Ostatnie zdanie tej strony, jedyna prawda, którą zawierała - a prawda to okruch lodu, mówiło:
"Zawsze cię kochałam."
I to był koniec.


     Jej dziennik spłonął w płomieniach, pełen niesprawiedliwych emocji, kłamstw i przekrętów oraz, jak sądziła,  na zawsze porzuciła pisanie. Nie wie nikt, co działo się później między nią a Syriuszem Blackiem. To ta część historii, na której rozwiązanie wszyscy czekali, ale nie żyje już nikt, kto wiedziałby coś o nich.

     Dwa lata później, Lily i James pobrali się, a rok po tym wydarzeniu, na świat przyszedł Harry, chłopiec o lilkowych oczach, Wybraniec. To najłatwiejsza, najmniej zagmatwana, i najbardziej znana z wszystkich historii, które rozegrały się w dorosłym życiu.

     Mary po skończeniu szkoły rozpoczęła pracę w Św. Mungu, wiodąc spokojny tryb życia, choć ostatecznie nie dostała gwiazdki z nieba. Wyszła za Anglika, spokojnego i ułożonego człowieka, ale ostatecznie nie doczekała się dziecka, a jej mąż nie chciał słyszeć o adopcji. Z upływem lat, pogodziła się z ciągłą monotonią życia, aż do dnia, kiedy Robert rozwiódł się z nią. Marie ożeniła się drugi raz. Drugiemu mężowi urodziła córkę, a adoptowali też drugą dziewczynkę.

     Jennifer opuściła Hogwart, kiedy tylko straciła płaski brzuch. Ojciec dał córce swoje nazwisko, choć ostatecznie nie interesował się zbytnio Pansy. Była drugoklasistką, kiedy jej matka zachorowała i zmarła, a jej prawnym opiekunem została Marie Macdonald.

    Po Dorcas także przyszła śmierć i to w samej osobie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Przyszła z diabelskimi szeptami w jej głowie, przyszła lecz nie złamała jej ducha. Pozbawiła ją tylko ciała.
Zdrajczyni krwi, którą Voldemort zabił osobiście…
 Życie nauczyło ją wielu rzeczy. Między innymi tego, że w miłość nie trzeba wierzyć, nie trzeba jej łapać rozpaczliwie i chwytać się każdego. Miłość jest cierpliwa i nie trzeba na nią czekać. Sama cię w końcu znajdzie. Nie uciekniesz jej.

     Tyle lat. Tyle lat jej nie widział...
Dom wyglądał na samotny i od dawna nie zamieszkany, ale to mogły być jedynie pozory - a one są zazwyczaj omylne.
Nie zastał tam nic, oprócz zeszytu oprawionego w pąsową tekturkę.
Otworzył go na pierwszej stronie.
OTWIERAM SIĘ...
Dwa ostatnie słowa zakrywał kleks. Próbował znaleźć odpowiedź na to zdanie, ale nie potrafił.
Po raz pierwszy od jedenastu lat ten dom doświadczył daru łez tęsknoty.
 - Dlaczego... jasna cholera, ja nie chciałem tego ślubu?!
A może Dorcas Meadowes była jedynie próbą?
Kim był Anioł, o którym tak dużo mówiła?
Czym były dla niej wstążki i dlaczego tak panicznie bała się szkarłatu?
     Dorcas była nieuchwytnym cieniem człowieka. Ale nawet cienie można obdarzyć uczuciem.
____________________________
Koniec. Ta historia liczy sobie ok. 31.870 tysięcy słów (czy to mało czy dużo, oceńcie sami), trwała prawie 8-9 miesięcy. Ponad 30 komentarzy (mało w porównaniu z innymi blogami, ale mam nadzieję, że nawet po zakończeniu będziecie komentować).
Został tylko jeden post do opublikowania (w nim wasz kochany Doriusz, obiecuję, że nie będzie Dorcas-świętoszki). Proponowana na dzień dzisiejszy tego posta to 01.12. To całkiem niedługo.
Kocham was wszystkich (a Dorcas to zołza niepotrafiąca chwytać szczęścia i nikt tego nie zmieni! Ha, teraz mogę ją obrażać, a ona nie powie: "nie dam ci reszty pamiętnika jak będziesz tak gadać!")
OFICJALNIE UZNAJĘ Sowę zwrotną na spojrzenia ZA ZAKOŃCZONĄ!
10.03.2015r. - 21.11.2015r.
*Właśnie uświadomiłam sobie, że to opowiadanie powinnam była nazwać "Obdarzyć cień uczuciem".*