Obiecywałam jeszcze jeden rozdział, ale go nie będzie. Za to za jakiś czas może, opublikuję tutaj nieszczęsną miniaturkę ze szlabanu, tego o 2.40 w nocy. Obiecuję, że będzie długa i zabawna w niektórych momentach. Ale na razie, odmeldowuję się z tego bloga... spędziłam z wami cudowne chwile. :') Mam nadzieję, że po zakończeniu nawet będą się pojawiać komentarze pod poszczególnymi postami. A nóż widelec, coś napiszę (ale nie obiecuję, że będzie to perspektywa Dorcas, bardziej prawdopodobne, iż Lilki, Mary lub Jenny). Albo kogoś innego. Kogo, zobaczycie *mina małego diabełka*.
Epilog jest następny.
___________________________________________
Przyszła wiadomość. Dokładnie trzy linijki. O trzy linijki za długa.
Epilog jest następny.
___________________________________________
Przyszła wiadomość. Dokładnie trzy linijki. O trzy linijki za długa.
Kto stworzył takie prawo, które zabija suchymi trzema wersami. Zabija ludzi, dusze i nadzieję. To, co się zdarzyło, było tak niemożliwe, że chciałabym sądzić, iż jest to tylko senną marą. Chciałabym, żeby to było tylko okrutnym żartem i zabawą moimi uczuciami. Tak nie jest.
Ale równie dobrze mogę zadawać sobie pytanie, czy człowiek, którego, wydaje nam się, znamy całkowicie może w jednej chwili wydać się kimś obcym. Teraz już wiem. Nikt nie znał Wiktora naprawdę. Wszystkim się tylko wydawało… Ukarali Wiktora, dlaczego nie mojego ojca? Chronił go jego wysoki status wśród aurorów... za jakie grzechy, jestem akurat jego córką?
Uprzejmie zawiadamiamy, iż dnia 13 lipca bieżącego roku 1977. o godzinie 12.30 odbędzie się rozprawa sądowa Wiktora Stiiena.
Czarodziej ten oskarżony jest o współpracę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać. Oskarżony obecnie przebywa w Azkabanie.
Z wyrazami szacunku: sędzia Wizengamotu. Alastor Smith
To niemożliwe. To tak nieprawdopodobne, a zarazem prawdziwe. Wraz z kopią listu z Sądu Czarodziejów przyszedł list od ciotki. Zakazała mi wyjazdu na rozprawę. Po przeczytaniu go, stwierdziłam, że kpi sobie ze mnie. A Dumbledore?! On na pewno o wszystkim wiedział. Jak mógł mi nie powiedzieć. Mój kochany wuj…
Przed moimi oczami stanął obraz z lat, kiedy byłam jeszcze małą i naiwną dziewczynką w dwóch kucykach.
– Widzisz, to jest Azkaban – mówił ojciec, pokazując na zdjęcie w gazecie, a ja kiwałam tylko głową, nawet nie pytając, po co więzienie i czemu wydaje się takie straszne. Nawet dziecko wie, dokąd idą źli ludzie.
– Ale kto to są źli ludzie? – pytałam w odpowiedzi, a ojciec wzdychał, tym westchnieniem sugerując, że nie powinnam była o to pytać, bo to ciężkie tematy, że aż boli serce, a dłonie robią się wilgotne od potu.
– Pamiętasz bajkę o Królewnie Śnieżce? – spytał, a ja znowu posłusznie pokiwałam głową. Jak tu nie znać tej bajki, kiedy ona taka piękna, że łzy same napływają do oczu i trzeba je wycierać koniuszkiem rękawa, żeby nikt nie widział, że się płacze. - Wiesz to jest właśnie tak, jak w tej bajce. Niektórzy znajdują takie lustro i pragnienie potęgi sprawia, że niektórzy ludzie robią różne, zakazane rzeczy, a inni nie. A przecież tak naprawdę nie ma ludzi dobrych i złych są tylko bardziej lub mniej nieszczęśliwi, wszyscy tak samo zaplątani w życie i próbujący zbudować własny świat.
Jenny cicho zamknęła za sobą drzwi dormitorium. Od wspólnego zaatakowania Helen ze Slytherinu nie śmiałyśmy się już razem. Nie było z czego się śmiać. Lily natomiast bujała gdzieś w obłokach pomiędzy randką z Jamesem, a spotkaniem z Jamesem, i tak w kółko. Była zakochana, rozumiem, ale nie musiała z tego powodu olewać przyjaciół.
– Dor, Dori... przytul mnie. – Brunetka owinęła ramiona wokół puchowej, czerwonej poduszki.
– Co się stało? – Przewidywałam najgorsze, ale wszystkie wersje, które układałam, były dalekie od prawdy. Usiadłam obok niej na łóżku, obejmując ją w pasie.
Zaczęła płakać. Na początku cichutko, a potem jej szloch przemienił się w wycie. Chciałam to przerwać, powiedzieć, że ma się uspokoić i to nic... właściwie, co nic? To było wszystko.
Zaczęła płakać. Na początku cichutko, a potem jej szloch przemienił się w wycie. Chciałam to przerwać, powiedzieć, że ma się uspokoić i to nic... właściwie, co nic? To było wszystko.
– Jestem głupia, głupia...! Ja...k mogłam na to pozwo... lić?! Głupia... idiotka! – Kurczowo uczepiła się mojego rękawa, jak tonąca osoba koła ratunkowego. Słuchałam jej lamentu, sądząc, że wkrótce jej przejdzie, ale nic takiego się nie stało.
– Co się stało? – powtórzyłam. Mój głos brzmiał obco. Sądziłam, że zachrypłam i nie potrafię nic powiedzieć - ale było całkiem przeciwnie.
– Jestem... w ciąży, to się stało, do cholery ciemnej! – Czułam, jak jej łzy lepią się do mojej koszuli, i także to, jak odrętwiałam. Jennifer... w ciąży? Ona? Z kim? Raczej dzieci nie biorą się z powietrza.
Zadrżałam, jakbym włożyła gołe dłonie do wiadra pełnego lodu.
Zadrżałam, jakbym włożyła gołe dłonie do wiadra pełnego lodu.
– I co z tym zrobisz... no wiesz...? – Sama nie wierzyłam w to, co mówiłam. Aniele, czy ja oszalałam?
Dziewczyna spojrzała na mnie oburzona.
Dziewczyna spojrzała na mnie oburzona.
– Zwariowałaś! To dziecko! Moje...
Odetchnęłam z ulgą; wróciła stara i poczciwa Jenny, razem z jej świętobliwością. Chociaż wtedy wreszcie spojrzałam na nią, jakbyśmy były sobie równe. Nie, zawsze takie byłyśmy. Czasami z Mary śmiałyśmy się potajemnie, że nasza współlokatorka zostanie dziewicą aż do ślubu, o dzieciach nie mówiąc wcale. Co sobie o mnie ksiądz pomyśli? Ludzie się będą patrzeć... – naśladowałyśmy jej głos, a potem wybuchałyśmy głośnym śmiechem.
Przytuliłam ją jeszcze raz. Ją i tą nienarodzoną istotkę...
– Uchwyć się tej myśli – uśmiechnęłam się. – A, i znajdź dla niej jakieś imię, chcę wiedzieć, kto będzie nazywał mnie ciocią Dorcas. Byle nie ciotka. Jestem aż tak stara.
– A co, jeśli to on? – Jennifer śmiała się i płakała jednocześnie. – Jesteś starsza niż myślisz, dziewucho...
Bez słowa wyszłam z dormitorium. Minęłam portret Grubej Damy i kolejne korytarze. Cały czas myślałam o tym, co usłyszałam od Jenny i zdawało mi się, że cała ta scena zdarzyła się wieki temu. Aniele, dlaczego mnie opuściłeś? Przepraszam, ja...
Po wyjściu na zewnątrz, moją twarz owiał ciepły wiatr. Hulał po błoniach, szeleszcząc młodą trawą i liśćmi na dębie, grając w jakiegoś szalonego berka. Po długiej, deszczowej zimie oraz wiośnie, razem z czerwcem nadeszło lato. Co ono przyniesie?
Po wyjściu na zewnątrz, moją twarz owiał ciepły wiatr. Hulał po błoniach, szeleszcząc młodą trawą i liśćmi na dębie, grając w jakiegoś szalonego berka. Po długiej, deszczowej zimie oraz wiośnie, razem z czerwcem nadeszło lato. Co ono przyniesie?
Stał tam, zapatrzony gdzieś w dal. Nieruchomy i taki… nierealny. Chciałam podejść, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tak jak powiedziałam Jenny, że po burzy zawsze przychodzi Słońce i może nie jest huraganem, po którym są tylko zniszczenia. Może jest tylko zwiastunem czegoś nowego, lepszego. Nie miałam odwagi.
– Dorcas, jesteś tchórzem! – szepnęłam sama do siebie, a on odwrócił się w moją stronę, jak przywołany nieznanym mi zaklęciem. Szedł w moim kierunku a ja nie byłam w stanie się poruszyć. Myśli kłębiły się w głowie. Co miałabym mu powiedzieć?
– Wiosna przyjdzie i tak znowu, Dorciu. – Pocałował mnie w usta tak delikatnie, jakby jego oddech był jedynie skrzydłem motyla, czerwonego, a jego ciepłe wargi podmuchem letniego wiatru. I za pomocą tego jednego pocałunku, wszystko wróciło do normy. Choć nadal nie było nas, były za to krople deszczu spadające z naszego prywatnego skrawka nieba, był jego ciepły oddech na moim policzku, było zdziwienie w moich oczach, ale czy jest miłość? Bo przecież tak naprawdę wierzymy tylko w niebo, i tylko dlatego udaje nam się żyć; ale w co wierzyć, gdy niebo jest już na ziemi?
Położył moją dłoń na swojej piersi i szepnął:
Położył moją dłoń na swojej piersi i szepnął:
– Słuchaj, jak mi serce bije – słuchałam, choć dla mnie to życie, nie miłość, ale nie mówiłam tego, bo wyśmiałby mnie tylko za nic. – Wstyd mi się przyznać, że chcę cię obok siebie na zawsze, wieczność, żeby pejzaż twojego ciała zasłaniał mi horyzont i nie pozwalał wyglądać przez okno. Malutka, bez ciebie nie zauważam, kiedy wschodzi słońce.
Nie śmiałam twierdzić, że kłamał. Najwyżej mógł się mylić. Może to była prawda?
Szczęście czeka nas w co szóstym opakowaniu czekoladowych żab. To zabawne, że sześć pudelek otworzyłam poprzedniego wieczoru z Lilką, szukając najdziwaczniejszych wróżb.
Tak powinna kończyć się każda bajka, kiedy to zjawia się książę, który był obok cały czas, a także porcelanowa lalka staje się prawdziwą dziewczyną, wszelkie złe lustra pękają. Miałam wielkiego farta w tych gruzach ulotnego dziecięcego szczęścia.
- Ta, jasne, Naciągaczu Pociągający - zaśmiałam się, całkiem inaczej niż zwykle. Bez cienia wzgardy.
Miałam za sobą dwieście sześćdziesiąt nieprzespanych nocy, dwadzieścia dwie roztrzaskane w drobny mak szklanki, kilkanaście tysięcy godzin słuchania ludzi, którzy nic mnie nie obchodzili, setki gorzkich porażek, miliony nieposkładanych myśli i kilka grzeszków na sumieniu. Plus jeden, naprawdę wyjątkowy pocałunek.
Szczęście czeka nas w co szóstym opakowaniu czekoladowych żab. To zabawne, że sześć pudelek otworzyłam poprzedniego wieczoru z Lilką, szukając najdziwaczniejszych wróżb.
Tak powinna kończyć się każda bajka, kiedy to zjawia się książę, który był obok cały czas, a także porcelanowa lalka staje się prawdziwą dziewczyną, wszelkie złe lustra pękają. Miałam wielkiego farta w tych gruzach ulotnego dziecięcego szczęścia.
- Ta, jasne, Naciągaczu Pociągający - zaśmiałam się, całkiem inaczej niż zwykle. Bez cienia wzgardy.
Miałam za sobą dwieście sześćdziesiąt nieprzespanych nocy, dwadzieścia dwie roztrzaskane w drobny mak szklanki, kilkanaście tysięcy godzin słuchania ludzi, którzy nic mnie nie obchodzili, setki gorzkich porażek, miliony nieposkładanych myśli i kilka grzeszków na sumieniu. Plus jeden, naprawdę wyjątkowy pocałunek.
Tak powinna się kończyć każda bajka.