Zapraszam do komentowania i dołączenia do czytelników. Chętnie posłucham waszego zdania o tym, co piszę. Dobrze zrobicie, wymieniając mi jakiekolwiek literówki lub cokolwiek. Klawiatura płata mi figle, a potem oczy nie zauważają... Chyba są w zmowie, chochliki jedne >.>
Żując tosta, poddawałam się nudnej egzystencji chorych poranków. Był dwudziesty trzeci marca, a zima właśnie ukazywała nam ciemną stronę swojego charakteru i na złość nie chciała nas opuścić. I bynajmniej nie mam nic do mokrych błoni. Żyjąc w Anglii, musiałam się do tego przyzwyczaić.
W Hogwarcie panowała atmosfera słodkiego rozmemłania, przesycona aromatem wiedzy wypływającej z setek książek. Świat kręcił się nadal, jak popsuta karuzela, a dni przepełnionych nauką nie zajmowały nam nawet kłótnie Lilki i Jamesa. Otóż, szanowny pan Potter, założył się z Rudą Wrednotą, że przez cały tydzień nie będzie jej podrywał. Biedaczek musiał zapomnieć nawet o dręczeniu Smarka.
Dlatego też Rozczochraniec zagryzał wargi, by nie krzyknąć „Hej, Liluś, umówisz się ze mną?”, całą swoją siłą pragnąc zwycięstwa. Nagroda nie była nawet warta świeczki, bo na końcu tygodniowej męki czekało go jedynie kremowe piwo. Lecz zakład to zakład, a on jako honorowy czarodziej nigdy się nie poddaje. Przynajmniej tak twierdzi.
Jedynie Peter, zadowolony z braku większego zainteresowania jego osobą, wsuwał jajecznicę na bekonie. Lily powtarzała materiał na transmutację, ignorując błagalne spojrzenia Jamesa, a Remus pił gorącą herbatę, grzejąc dłonie na szklance. Tylko Black nie miała chyba żadnego ciekawego zajęcia, bo wpatrywał się we mnie jak w obrazek.
– Masełko! – zawołał Syriusz, pokazując na mnie palcem. Klęłam na wszystko, począwszy od niego, poprzez niego i na nim skończywszy.
– A magiczne słowo? – spytałam, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Tylko zerknęłam na niego kątem oka, oczekując ja jego reakcję.
– Biegiem! – wycedził chłopak. Zmierzyłam go wzrokiem godnym bazyliszka.
– Pozwól, że udzielę ci krótkiej, aczkolwiek przydatnej lekcji. – Sięgnęłam po maselniczkę. – Nigdy nie zwracaj się w ten sposób do osób – Zawartość miseczki wylądowała na koszulce zszokowanego Syriusza – rodzaju żeńskiego.
Z dumnie podniesioną głową, usiadłam na swoim miejscu.
– Ta dziewczyna albo jest nienormalna, albo jej się okres spóźnia – burknął do siedzącego nieopodal Rogacza. Rudowłosa Lily na moment oderwała się od lektury i spojrzała na chłopców z uniesionymi brwiami, pokręciła głową z irytacją, posyłając mi spojrzenie typu "widzisz Dor? Znów twierdzą, że mają pojęcie, co to takiego". Kiedy nie doczekała się poparcia z mojej strony, wróciła do poprzedniego zajęcia.
– Ta dziewczyna jest albo na ciebie obrażona, albo zajebiście obrażona – stwierdził Potter i, chwyciwszy kilka grzanek, znów wepchał je do ust. – Poza tym, chylę czółka, Dorciu. – Zaczął po przełknięciu. – Przez cały nasz staż przyjacielski, oblałem Łapę tylko kisielem. – Zamyślił się chwilę. – No tak, a potem mnie obrzygał.
– I pewnie do tej pory zostały ci jakże słodkie wspomnienia, prawda? – odparowałam z ironicznym uśmieszkiem. Czarnowłosy zgromił mnie wzrokiem, ale na szczęście James z uśmiechem wyższości zgodził się ze mną.
– Jasne, ten widok pozostaje na całe życie. Gdy tylko Syriusz haftuje na prawo i lewo, widzę ten obraz, a potem budzę się w nocy z krzykiem i potem na skroniach.
– Osioł! – wtrącił zdenerwowany Łapa, który od incydentu nie wydobył z siebie żadnego odgłosu, oprócz zduszonego jęku. – Morda w kubeł!
Wstał i z nietęgą miną strzepał resztki masła z szaty.
– No proszę ja ciebie, kolejny arystokrata nam rośnie… – mruknął Remus, odstawiając talerz i sztućce na bok. Nalał do szklanki resztkę herbaty.
– A kto jest tym poprzednim? – zainteresowała się rudowłosa Lily Evans, odkładając transmutację. Chłopak kiwnął głową, wskazując na okularnika, który bez zażenowania, mówiąc prosto, mielił w buzi dość ogromne ilości jedzenia, bawiąc się widelcem.
– On? – Zaśmiała się Lily, przytulając się do jego ramienia. – Przecież to mały wieprzek, no zobacz sam. – Rogacz zakrztusił się, wydobywając z siebie krótkie ‘eeej’. Lily przelotnie zbliżyła twarz do jego policzka i wybiegła z Wielkiej Sali.
– Eeeem… czy ja dobrze widziałam? – Mary, która zajadła się ciasteczkami, będąc prawie incognito, przetarła oczy ze zdumienia. Pomachała sobie dłonią tuż przed twarzą i liczyła palce, najwyraźniej chcąc sprawdzić swoją poczytalność.
– Widzieliście! – Rogacz zaczął ściskać wszystkich Hunców po kolei. – Ona mnie pocałowała! Ona mnie kocha! Moja Lilu…
– Aaaa! – Pokiwałam mu palcem. – Żadna Lilunia, skarbie mój rogaty. Pamiętaj o zakładzie. – Zrezygnowany chłopak opadł powrotem na siedzenie. Z jego gardła wydobyło się coś pomiędzy jękiem a westchnieniem udręki.
Do wieczora nie działo się nic godnego uwagi. Znudzeni siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym. Lily z książką od eliksirów na kolanach, udawała, że czyta, Remus pisał ze mną esej dla McGonagall. James bawił się zniczem, a Syriusz podrywał swoje fanki. Innymi słowy, wszystko było na swoim, dawno utartym, miejscu. Muchy leniwie krążyły po suficie, a uczniowie młodszych klas unikali wzroku naszej kochanej pani prefekt, która z niecodziennym uśmiechem obserwowała Rogacza znad opasłego tomu. Nie jestem pewna, czy chciałabym zmieniać cokolwiek.
– Wiecie, co ludziska? – Syriusz przeciągnął się na fotelu, odsyłając fankę tam skąd przyszła. Spojrzałam na niego znad pergaminu, obgryzając koniuszek pióra. Nie mam pojęcia, jak ja mogłam to robić. Jeść pióra? Fuj. – Tak sobie pomyślałem…
– No nie żartuj. Syriuszu, do myślenia trzeba mieć mózg.
– On go ma, ale w trochę innym miejscu. – mruknęła Mary pod nosem, ignorując złowrogie spojrzenia szatyna.
– Oj, dajcie mu dokończyć, bo się chłopak zamknie w sobie… – Jedynym, który się ulitował był Lunatyk. – No, mów chłopczyku, co się stało?
Syriusz przemilczał uwagi kierowane w jego stronę.
– Nudzi mi się. – Lily parsknęła śmiechem. – No co?
– To, że tobie zawsze się nudzi. Zgarnij jakieś panienki, to się czymś zajmiesz. – Łapa nie odpowiedział. Nagle zerwał się z fotela i pobiegł do dormitorium. – No i zwariował całkiem. – James pokręcił głową i powtórnie zajął się zniczem.
Po chwili Syriusz, przepełniony nową energią, ponownie pojawił się w Pokoju Wspólnym, i stając na najbliższym wolnym krześle, krzyknął:
– Dzisiaj o dwudziestej impreza! Huncwoci fundują, ale jak ktoś coś ma, to niech przyniesie.
Po czym zeskoczył i zniknął za portretem z tajemniczą peleryną na ramieniu. Idioci, Hun-ćwoki znaczy się, spojrzeli po sobie i udali się niechętnie za pomysłodawcą. Remus przewrócił oczami i narzekał pod nosem na Syriusza, który wcześniej ich o tym nie uprzedził i postawił przed faktem dokonanym.
Właściwie, to nie miałam najmniejszej ochoty na tą imprezę, ale Mary, nieubłaganie ględząc mi nad uchem, namówiła mnie do tego czynu. Skądś załatwiła sukienki, dla siebie w bladym różu, a dla mnie niebieską w chabry. To chyba moje kwiaty.
Chciałam, no i mam… ale szlaban. Ale o tym później.
Z miną wyrażającą „szczęście”, jakiego doznam siedząc wśród upitych Gryfonów, zeszłam do Pokoju Wspólnego. Nachmurzona siadłam na kanapie ze szklanką kremowego piwa i zastanawiałam się, co będzie, gdy nas dorwie McGroźna, co było pewne jak śnieg w grudniu. Aż strach się było bać.
Lilka zniknęła z Jamesem gdzieś w tłumie, Peter zajadał się wszystkim, co tylko było dostępne, a Remusa nie było wcale. Jednym słowem, nie miałam w zasięgu wzroku nikogo, z kim można by było normalnie porozmawiać. Kolejne minuty mijały, a ja zmieniłam kremowe, na coś mocniejszego. Wcześniej nie miałam w tego w planie; w ogóle nie chciałam brać do ust nic poza sokiem dyniowym. Niestety, moi koledzy nie pomyśleli, że ktoś by chciał właśnie to i akurat soku nie było. Po kilku szklankach poczułam się niezbyt pewnie. W głowie szumiało, a wszystko wokół zaczęło się huśtać. Śmieszne uczucie.
Łapa stał w gronie panienek ze swojego fanklubu, dobrze mi znajomemu, i jak to zwykle bywa na imprezach, obmacywał je wzrokiem i nie tylko. Nawet z tej odległości widać było, że był już nieźle wstawiony. W pewnej chwili jego oczy oderwały się od kształtów otaczających go dziewczyn, dostrzegłam wśród nich kilka znajomych twarzy, między innymi jakąś Krukonkę i Ślizgonkę, ale głównie należały do Gryffindoru, i spoczęły na mojej skromnej osobie. Nie powiem, że byłam uszczęśliwiona faktem, iż wyrwał się z rąk nóg i innych części ciała napalonych i półnagich dziewcząt, i przebijając się przez tłum, szedł w moim kierunku. Na szczęście utrudniał mu to gąszcz pijanych postaci snujących się po pomieszczeniu.
– Zatańczysz? – Chłopak z piątego roku przysiadł się do mnie. W tym samym momencie do mojego azylu dotarł także panicz Black. Zaczął coś tam mruczeć przerywając moją rozmowę z… z… Jak on właściwie ma na imię? No, nie ważne… z kolegą.
Z tego całego słowotoku zrozumiałam tylko coś o jakimś zamku, więc na wszelki wypadek odparłam:
– Jesteś pijany, a w dodatku mam wrażenie, że mnie obraziłeś.
– Ja pijany?! Księżniczko, spójrz na siebie! – Zatoczył się lekko, po czym oparł się o jakiś stolik.
– Niby o co ci chodzi? I nie jestem żadną księżniczką! – Oskarżycielsko wymierzyłam w niego palec.
– Ale tu wieje… Zatańczymy, nie-księżniczko? – Z zachwianym ukłonem wyciągnął dłoń moim kierunku. Chciałam uniknąć konsekwencji imprezy i jak najszybciej rozgonić całe to pijane towarzystwo, więc postanowiłam wziąć go pod włos.
– Ale potem grzecznie pójdziesz spać! Jasne? A i żadnych obmacywanek, bo pożałujesz!
– Dobrze, mamusiu! – Uśmiechnął się, jak dziecko do lizaka.
– Jesteś niemożliwy! – Pokręciłam głową starając się utrzymać to Huncwockie, pijane dupsko w jako-takim pionie.
– Mogłabyś mi ten wyraz przetłumaczyć po naszemu, bo moja krew jest w mózgu numer dwa i nie bardzo kontaktuję! – Westchnęłam tylko, przeklinając Mary i jej głupie pomysły. Jenny miała rację zostając dormitorium i kropka.
– Po naszemu to… Black, mówiłam ci coś! Weź swoją rękę z mojego tyłka, bo ci ją odrąbię! – Odepchnęłam go lekko. Gdyby nie był naprany w ogóle by tego nie poczuł, ale teraz to inna bajka.
– To nie ja! Zresztą, nie będę się tłumaczył, bo i tak mi nie uwierzysz! Wszyscy uważają mnie za pieprzonego podrywacza bez serca! Co z tego, że tak bardzo lubię kobiety?! Jednak potrafię zachować maniery i sobie wierz, czy nie, ale to nie byłem ja! – W tym momencie ‘ten, co potrafi zachować maniery’ potknął się o własne nogi i wyłożył, jak długi na środku dywanu.
– Wiesz, co… Dokończymy innym razem. A teraz idziemy… Nie… Ty idziesz spać.
– Ale ja nie zasnę bez tulu tulu, mamusiu! – Miałam ochotę oddać go teraz jego fankom, ale zlitowałam się i zaczęłam zbierać jego szczątki z podłogi.
– Black, idź do tego cholernego dormatorium, bo jak ci dam tulu tulu, to cię rodzona matka nie pozna!
– Moja rodzona matka nie chce mnie znać, Meadowes! – Kurczę, ale gafę strzeliłam. Przed oczami stanął mi obraz Proroka Codziennego. Dlaczego tyle to ukrywali? Przecież...
– Przepraszam, Łapciu. Ale idź już spać… – odpowiedziałam już łagodniej.
– Nie ma sprawy… – Uśmiechnął się niewyraźnie, używając mojego ramienia jako podpórki.
Jakoś udało nam się dowlec do pokoju Huncwotów o wspólnych siłach.
Długo rozglądał się po chlewie, który zapewne w planach zamku oznaczony był jako dormitorium.
Siedziałam na łóżku Remusa, jedynym w miarę ogarniętym, ale też niczego sobie.
Po chwili Syriusz ponownie wyłożył się jak długi, tyle, że ja leżałam na łóżku, a on na mnie. Próbowałam uwolnić się od ciążącego na mnie pijanego ucznia Gryffindoru, ale nie miałam na tyle siły.
– Wiesz, księżniczko? Naprawdę mi się podobasz – mruczał coś w okolice mojego prawego ucha. – Jesteś taka sexy i inna od innych.
– Łapa, złaź ze mnie! – krzyczałam, a on… Ten gumochłon z niedorozwojem mnie pocałował. Zamurowało mnie, dlatego też w porę nie zdążyłam się ewakuować.
Drzwi otworzyły się i…
– Weźcie przykład ze swojego kolegi Syriusza, który choć raz, zamiast robić nielegalne libacje, śpi… – Światło zapaliło się, a Nerva McGroźna stanęła jak wryta. – Black! Meadowes! Do mojego gabinetu! – Różdżką wskazała nam drzwi, a my pozbieraliśmy się z feralnego łóżka. Targając nas za uszy wyprowadziła z prawie pełnego jeszcze Pokoju Wspólnego.
Nie będę opisywać tyrady, którą wygłosiła nam nasza kochana opiekunka. Syriusz zasnął gdzieś w połowie jej wykładu, przytulając się do świecznika stojącego na biurku. Powiem tyle: szlaban przez tydzień o drugiej czterdzieści w nocy. No i oczywiście minus ileśtam punktów.
Szczerze mówiąc nie wiem nawet, jak dotarłam do dormitorium. A to wszystko, przez ich cholerne głupie pomysły.
To było tak realne i zarazem nierealne, że miałam ochotę się obudzić, ale nagle on...
– Jesteś potworem! – krzyczał.
Przez moment znów byłam dziesięcioletnią dziewczynką mieszkającą w Francji. Drobne piegi pokrywały moją twarz mgiełką, ciemne włosy były ledwo za ramiona, chociaż już nie w kucykach lub warkoczykach. Nie było obok mnie Mamy, która by mnie uczesała. Słowa po angielsku z trudem tłumaczyły się w mojej głowie.
– Zabiłaś go, wiedźmo! – Jego oczy, bladoniebieskie, przypominały niebiańską stal. – Ja...
Znów zaczął wrzeszczeć coś po niemiecku. Niemal rozumiałam, co mówił; ufałem ci, Dor.
Wszystko, co mówił było prawdą.
Dlaczego po tylu latach jego słowa, chociaż prawdziwe, wciąż bolą?!
Kiedy rano, półprzytomna i wściekła na wszystkich oraz wszystko, ale głównie na siebie - tak, właśnie na samą siebie, zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie, odprowadzały mnie dziwne spojrzenia uczniów. Znając postęp rozchodzących się po Hogwarcie plotek, to zapewne wszyscy myślą, że Minerwa zobaczyła nas co najmniej bez szat. Nie miałam siły na tłumaczenie im tego wszystkiego, więc z rezygnacją usiadłam przy stole. Po chwili pojawili się skacowani Huncwoci i dziewczyny w całkiem niezłej kondycji.
Starałam się pokazywać, że nic mnie nie martwi, ale wylewałam swoje uczucia, zresztą negatywne, na innych, też zresztą niczemu winnych. Byłam winna za wszystko samej sobie. Byłam głupsza niż sądziłam, kiedy na to teraz patrzę innym okiem.
– Księżniczko, co ten idiota Rogaty opowiada mi o jakiejś znerwicowanej McGonagall i prostych równoległych? – Łapa wyglądał, jak wrak człowieka. Skacowanego człowieka.
– Black, ty! Ty…. Ochhhh! – Odwróciłam się przelewając swoją złość na niewinne udko kurczaka.
– To chyba twoje. Znalazłem to dzisiaj rano na podłodze obok mojego łóżka. – Wyjął z kieszeni mój wisiorek w kształcie serca, który w wakacje dostałam od Angeliki i Thomasa. Dziewczyny będące na śniadaniu spojrzały na mnie z mordem w oczach. – Powiesz mi w końcu, o co chodzi, bo jakoś nikt inny nie pali się do wyjaśnień?
– Oddawaj… – Szarpnęłam za błyskotkę z nieukrywaną złością. – Chodzi o to skończony idioto, że mamy tygodniowy szlaban tylko za to że… Że leżałeś na mnie w pozycji równoległej na łóżku Remusa w twoim dormitorium! – Przemowę zakończyłam krzykiem, tak iż uczniowie siedzący przy najbliższym stole zwrócili na nas uwagę. – O cholera… – Moja twarz spłonęła ciemnoczerwonym, rumieńcem. Syriusz zaczął się rozglądać, a Huncwoci chyba też nie za bardzo wiedzieli, gdzie podziać oczy.
– Eeee… Możemy pogadać po śniadaniu?
– Po śniadaniu, to ja idę na lekcje i nie mam zamiaru zarobić z tobą kolejnego szlabanu!
– Chciałem się tylko spytać, czy do czegoś doszło, bo niezbyt wiele pamiętam…? – Ściszył głos.
– Jeśli chodzi ci o… To nie. I wiesz co, fatalnie całujesz po pijaku. – Złość, którą tłumiłam w sobie, wylewała się ze mnie hektolitrami.
– Tak? To, kto się gapił we mnie, jak w lusterko po pocałunku? Coś jednak pamiętam! – Ponownie spłonęłam rumieńcem złości i postanowiłam zająć się rozkładaniem jajecznicy na czynniki pierwsze.
– Po prostu mnie zaskoczyłeś! Zresztą nie twój zasmarkany interes.
– Wiesz chciałem pogadać na osobności, ale widzę, że wolisz się kłócić tutaj, przy wszystkich. Masz ostatnią szansę. Wyjdziesz teraz ze mną na korytarz i porozmawiamy, jak cywilizowani ludzie, czy chcesz rozpętać piekło tutaj? – Zamilkłam pod spojrzeniami przynajmniej połowy Gryfonów.
– Dobra, chodźmy. – Nie patrząc na siebie, wyszliśmy ze śniadania. I tak nic bym nie zjadła. Och, dlaczego ja muszę z czymś takim chodzić do szkoły?! Dlaczego?!
– Chodźmy na błonia. Tam nas przynajmniej nikt nie będzie podsłuchiwał.
Znów razem przeszliśmy gdzieś. Błonia były mokre. Nic dziwnego; w nocy padało. Słońce leniwie odsuwało od siebie chmury i szczypało mnie w oczy.
– Więc… Słucham. – Podążyłam za nim w kierunku ulubionego drzewa Huncwotów. – Hello, panie Black, ja nie mam czasu! – Pomachałam mu ręką przed oczyma. Świeże powietrze pozwoliło mi trochę ochłonąć.
– Bądźmy szczerzy… Co czułaś wczoraj podczas pocałunku?
– Byliśmy pijani, a to nie powinno było się zdarzyć. – Odwróciłam wzrok. - Nic nie czułam.
– Tak się tylko pytałem… Ankietę prowadzę. – Uśmiechnął się krzywo.
– Mnie nigdy nie zapiszesz jako kolejną zaliczoną. Daruj więc sobie te gadki! – Popatrzyłam na chłopaka jak na nienormalnego.
– I nie chcę… – Otworzyłam szerzej oczy, ale on chyba tego nie zauważył. – Nie wiem czemu, ale nie chcę żebyś była taka, jak każda inna. Jesteś pierwszą dziewczyną, której chcę naprawdę wysłuchać, z którą chcę pogadać, jak człowiek z człowiekiem, a nie z następnym pustakiem… Boże! Przecież mi odwala! Co ja w ogóle gadam?.. Boże… – Siadł na brzegu jeziora.
– Syriusz… Ty się dobrze czujesz? Bo… – Siadłam obok na pożółkłej trawie.
– Bo co?
– To trochę do ciebie nie podobne. Bardzo trochę… – Wpatrywałam się w jego twarz. Prawda. Jest przystojny, cholernie przystojny. Ale co te wszystkie laski w nim widzą?
– Ja… Ja nie wiem, co się dzieje… Rozmawiam z tobą inaczej niż z innymi dziewczynami, patrzę na ciebie inaczej, niż na inne dziewczyny… Po prostu lubię z tobą przebywać, nawet jak się droczymy… Od kiedy James kręci z Evans, czuję się jak wyrzutek… Droczenie się z tobą jest ostatnio jedynym moim zajęciem. Przyznaję, że wczoraj mnie poniosło, ale jak jestem pijany, to… No to, po prostu tak jest…
– Lepiej, żebym z powrotem stała się jedną z wielu, bo to się może źle skończyć. A, co do Lilki, to powiedziałaby, że się zakochałeś. Ale przecież nie ma miłości. Jest tylko przywiązanie.
– Niby w kim miałbym się zakochać?! Syriusz Black nie wie, co to miłość i w wakacje uświadomił mi to Rogaś, a swoją drogą, księżniczko, to od dobrych piętnastu minut trwa transmutacja, którą mamy z naszą ukochaną Nervą! – Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. No tak, jeszcze za spóźnienie mi się oberwie.
– Chyba lepiej będzie, jak w ogóle nie pójdziemy… Co ty na to? – Odwzajemniłam uśmiech dając mu lekkiego kuksańca.
– Mam nadzieję, księżniczko, że jesteś świadoma tego, iż moje fanki będą chciały cię zabić wszystkim, co im pod rękę wpadnie? Nawet spinką do włosów. – Chyba zaskoczyła go moja odpowiedź.
– Taaak. A ty mnie będziesz bronił, jak na rycerza przystało. – Parsknęłam śmiechem. – I nie dziw się tak. Nie tylko Hunce uciekają z lekcji.
– Będę cię bronić tylko wtedy, kiedy przestaniesz obrażać mojego konia. Bez konia rycerz nie jest rycerzem. – Uśmiechnął się cwaniacko, a w jego oczach plątały się radosne iskierki.
– Syriusz, czy ty myślisz wyłącznie o jednym? Zboczuch. – Położyłam się na trawie, wdychając kojący zapach nadchodzącej wiosny. Zamknęłam oczy, chowając źrenice przed promieniami słońca, przebijającego się przez chmury.
– To wina tego w spodniach, nie moja, że jestem taki zboczony, a że on jest częścią mnie, to już wiń matkę naturę… – Zaczęłam się cicho śmiać. Czemu on zawsze plecie takie głupoty? Z braku laku zaczęłam coś nucić.
– Łapo… – odpowiedziało mi milczenie. – Wiesz… Świetny z ciebie kumpel. Może pomyślisz, że to ckliwe, ale dzięki, że jesteś…- Otworzyłam jedno oko. – Obraziłeś się? – Wróciłam do pozycji siedzącej. – Syriusz no… Łapo, Serek no… Przemów, Łapciu, przemów no!
– Jesteś cudowna, księżniczko, jakkolwiek to zabrzmiało… – Kłosem jakiejś zeszłorocznej trawy pogładził mnie po policzku.
- Powiedz… Dlaczego akurat księżniczko? Jestem tylko wredną wiedźmą.
Absolutna prawda, "Dorcas-z-przeszłości".
- To prawda. Jesteś wredną wiedźmą… Ale masz swój powód, aby taka być i nie nalegam, abyś mi się tu i teraz wygadała ze wszystkich problemów, które cię napastują. Dla mnie będziesz zawsze księżniczką…
- Ja nie mam żadnych problemów. – Czemu oni zawsze wszystko psują? Ci faceci.
- Nie potrafię wam tego powiedzieć. Czasami mam ochotę skoczyć z tego okna… To są twoje słowa. – Przymknęłam powieki, uniemożliwiając powrót wspomnieniom. Starałam się, starałam odsunąć od siebie tamte wydarzenia, a teraz powróciły, jak przywołane jednym gestem ręki. – Nie nalegam żebyś się teraz zwierzała, ale pamiętaj, że mi możesz zaufać i przyjść o każdej porze… Zawsze cię wysłucham.
- Źle się czuje, to chyba kac…
- Znowu mnie zbywasz… Jeżeli nie chcesz, to po prostu nie mów… Ale pamiętaj… O każdej porze, i jak ja mówię o każdej, to znaczy o każdej! – Wstał i wyciągnął rękę. – Chodź odprowadzę cię do Pokoju Wspólnego. Wiesz, żeby moje fanki cię nie zaatakowały… – Uśmiechnęłam się. Byłam wdzięczna, że nie drążył tematu. W zasadzie to całkiem niezły z niego kumpel. I nawet nie gadał od rzeczy.
- Wariat… – Zaczęłam przed nim uciekać. Powróciły miłe wspomnienia, gdy jako mała dziewczynka puszczałam w niebo kolorowe latawce i bawiłam się w chowanego. Wszyscy zmuszają nas do odpowiedzialności, bo „takie czasy”, ale czasami dobrze pozwolić sobie na chwilę dziecięcej radości. Młodość to dar, którego nie można zaprzepaścić. – A teraz mnie złap!
- A co, jak cię złapię?! - Pobiegł za mną szybciej niż przewidywałam.
- A co chcesz? – Kolka zaczęła mnie łapać dość szybko.
- A mogę, co chcę?! Obiecuję, że nie będzie zboczone… – Już prawie mnie dogonił, gdy schowałam się za drzewem.
- Możesz…. – Wydyszałam.
- To chcę ciebie… – Pocałował mnie delikatnie w usta. Świat stanął w miejscu.
- Syriusz… – Odepchnęłam go. – Nie rób mi tego. Proszę…
- Mówiłaś, że mogę, co chcę, a ja chciałem właśnie tego, chociażby ostatniego pocałunku…
- Obiecałeś… – Oczy zaszkliły się od łez. Czemu zawsze rozklejam się w takich momentach? Przed oczami stanął obraz fatalnego zakładu z dawnej szkoły.
- Przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy… – Po policzkach zaczęły płynąć dwie słone stróżki łez.
- Syriusz! Ja nie chcę cię znienawidzić. A do tego dojdzie. Ale ja nie chcę, wiesz… Jesteś moim przyjacielem. Nie rujnuj tego. – Milczał. Po prostu milczał. – Przepraszam… – Opanowałam się po chwili. – Twoja koszula.. Wypiorę. – Biały materiał pokryty był czarną mokrą cieczą. Tusz wymieszany ze słonymi łzami odbił się plamą na tkaninie.
- Przestań… Sam sobie upiorę. – Uśmiechnął się lekko, jakby na próbę.
- Ale ze mnie beksa… Ale to przez ciebie jak zwykle! – Znów ten wymierzony oskarżycielsko palec.
- Może jednak dać ci tą koszulę do prania, co? Jak coś nie wyjdzie w praniu, to będzie przez ciebie, księżniczko…
- Tak? – Skierowaliśmy się do zamku, idąc w ramię w ramię. – W końcu jestem księżniczką. Ja tego prać nie będę! Mam od tego ludzi. I nie tylko od tego.
Wystawiłam mu język.
- Ludzi, to znaczy kogo? Pamiętaj, że stado napalonych na mnie panienek czeka, aby cię zabić! – Jego twarz przykrył ironiczny uśmieszek. I mogłoby być tak wiecznie. Cóż za przyjemność iść z przyjacielem po kolana w pożółkłej trawie i błocie do kostek.
- Na przykład ciebie mam od ochrony. Chyba, że chcesz, żeby stała mi się krzywda.
- A więc jesteś teraz zależna ode mnie, tak? To mi się podoba, ale wiesz co… Chyba pierwsze, co zrobię w drodze do mojego nowego zawodu, to ochronie cię przed zbliżającym się deszczem! – Jednym ruchem zdjął marynarkę i narzucił ją na moją głowę. Po czym, ciągnąc za rękę, pobiegliśmy do zamku.
- Zdejmij to ze mnie, to cuchnie skarpetkami! Nic nie widzę!
- Miałem cię chronić, więc chronię. Deszcz to także wróg i moja szata nie śmierdzi skarpetkami. No chyba, że Rogaty znowu zrobił sobie z naszej szafy kosz na brudne skarpetki… Swoją drogą, to nie zapytałem się jeszcze, co za szlaban mamy i o której?
- Szlaban? A ten szlaban… O drugiej czterdzieści. W nocy. Przez cały tydzień. Nie powiedziała, co będziemy robić. – Uczniowie spoglądali na nas dziwnie i szeptali w mniejszych lub większych grupkach. - Przez ciebie się nie wyśpię! Przed brakiem snu też mnie ochronisz? – Zironizowałam.
- Chciałbym cię przed tym ochronić, ale uznasz to za podryw, więc może sobie odpuszczę, ale mogę cię obronić chociaż trochę przed gapiami… Uczesz się, bo wyglądasz, jakby cię piorun trzasnął. – Szepnął mi do ucha. Usilnie próbowałam poprawić moje kłaki, ale nadal sterczały we wszystkie strony, jakbym czesała się blenderem.
- Niby jakbyś mnie ochronił, księciuniu?
- Mówię ci, uznasz to za podryw i znowu będziesz na mnie zła, księżniczko… – Podążyliśmy kierunku lochów, gdzie mieliśmy eliksiry z Puchonami.
- A może nie będę… – Przytuliłam się do jego boku, bo w lochach panował nieprzyjemny chłód. – Oj, powiedz proszę.
- Ale jak się zaczniesz na mnie złościć, to rzucę cię na pożarcie moim fankom… Przyjdź do mnie o dziewiętnastej. We dwoje się lepiej zasypia… Obiecuje, że cię nie dotknę…
- Powiedz, że żartujesz… – Zdębiałam.
- Chciałaś usłyszeć moją receptę na dobry sen… Mówiłaś, że nie będziesz się złościć… I… – Przerwałam mu nagle. To, co powiedziałam, to było bez udziału mózgu. Jak się mogłam tak wkopać? Idiotka ze mnie.
- Ja na pewno nie przyjdę… A obwarowań naszego dormitorium nie pokonasz, więc jakoś sobie poradzę sama..
- Ok… Co byś zrobiła, jakbym o dziewiętnastej zjawił się u ciebie?
- Chciałabym to zobaczyć. – Byłam o tym święcie przekonana.
- A zakład? Jak mi się uda, to przez cały tydzień śpimy razem. Pokażę ci, jak się wysypia, kiedy ma się szlabany o trzeciej w nocy!
- A, co ja będę miała, jak się nie dostaniesz do mojego pokoju? – Byłam zbyt pewna siebie. No i dostałam w łeb.
- Wszystko, co będziesz chciała? Sama postaw warunek.
- Jesteś pewien?
- Bez ryzyka, nie ma zabawy księżniczko!
- No, dobra… – Zawahałam się. – Przez cały tydzień będziesz służył mi, Lilce, Jenny i Mary niósł torby i tym podobne, i zwracał się do nas „per Pani”. Aha, i oświadczysz się McGonagall w sobotę w Wielkiej Sali. Klęcząc.
- No jasne! Nie ma sprawy! – odpowiedział zbyt pewny siebie. Ale cóż, zakład to zakład. Nie dałam mu satysfakcji i nie wycofałam się z raz danego słowa. Oczami wyobraźni już widziałam, jak Syriusz Black klęczy przed nauczycielką, mówiąc "jak ja cię kocham, za tobą szlocham!".
- Jesteś zbyt pewny siebie, a i tak masz za małe… – Doprawdy nie mogłam się powstrzymać.
- Księżniczko, nie znasz jeszcze moich możliwości… Siadasz obok mnie? – Weszliśmy do klasy, wraz z tłumem innych Gryfonów z naszego roku. Mary i Lily mrugały do mnie wymownie z drugiej ławki, jakby pytając "gdzie się podziewałaś, dziewucho?".
- No nie wiem. Ja jestem bardzo interesowna, co z tego będę miała? – Uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Ciekawie przeżytą lekcję ze Slughornem. O ile piszesz się na kawały wycinane nauczycielom?
- Ok, pamiętaj o naszym zakładzie, kotku... – Mrugnęłam do niego, po czym jednym skrytym ruchem różdżki opuściłam Ślimakowi półkę z fiolkami na głowę. W klasie zrobiło się niezłe zamieszanie, jednak nikt mnie nie podejrzewał. Oberwało się, jak zwykle Jamesowi, od tak, za żywota.
- Kotku? – Szepnął mi zdziwiony do ucha. Uwielbiam się z nim droczyć. Do teraz to jest tak samo zabawne, jak wtedy.
- Och, jak ty ładnie do mnie mówisz… – Gryfonki, siedzące wokół, posłały mi mordercze spojrzenia bazyliszka.
- Nie obronie cię przed nimi wszystkimi naraz… – Chciałam zobaczyć reakcję tych plastikowych laleczek.
- Co masz na myśli? Gorąco tu… – Poluźniłam krawat i rozpięłam jeden guzik w regulaminowej szkolnej koszuli, po czym zanotowałam kilka zdań na pergaminie.
- Księżniczko, jesteś wredna! – Spojrzał gdzieś po ławkę, w tej samej chwili Ślimak przykleił się do krzesła.
- Ja wredna? Po prostu jest tu duszno… – Następny guzik koszuli został rozpięty, a pióro, które niechcący upuściłam na podłogę podniesione. Jedna z dziewczyny zrobiła się bardzo, bardzo czerwona i posyłała mi wrogie spojrzenia.
- Księżniczko, a co zrobisz teraz…? – Wstrzymałam oddech, gdy jego ręka najspokojniej w świecie, leżała na mojej nodze. Dobrze, że siedzieliśmy z tyłu klasy, bo Ślimak przyglądał się nam badawczo.
- Syriusz, patrzą się…
- Księżniczko, ale zwracaj się do mnie ładniej… – Położył głowę na moim ramieniu. – Widzisz te spojrzenia? One zaraz gorączki dostaną? – Uśmiechnął się cynicznie.
- Profesorze! Źle się czuję! Mogę iść do Skrzydła Szpitalnego?! – Wystrzeliła nagle któraś z uczennic.
- To niech dostają… O czym on właściwie mówi? Hm?
- Kto? – Zdezorientowany rozglądał się po klasie.
- No, Slughorn, idioto.
- Przynudza, jak zwykle…
Cała klasa utonęła w różowej pianie eliksiru, który omawiał profesor. Od Lilki dowiedziałam się w późniejszym czasie, że to był eliksir o jakiejś trudnej nazwie. Oczywiście gadała potem, jak ktoś mógł zrobić coś takiego… Te drogocenne składniki… Oczywiście, nie wiedziała, kto to wszystko zaczął. Zresztą, ja też nie mam pojęcia, to już nie była moja ani Syriusza wina. Tym razem obstawiam Jamesa, chociaż on się do tego nie przyznaje. Jedna wielka niewiadoma.
Wszyscy wyszli z klasy. Jedni śmiali się, a drudzy kręcili głowami. Był też ktoś trzeci - drobna Puchonka miała przekrwione oczy, pełne od łez. Ciężko mi określić, czy się przestraszyła, czy dopadło ją jakieś uczulenie. To z resztą bez znaczenia.
- Jesteś taki dziecinny… Do zobaczenia o dziewiętnastej. O ile dasz radę… – Pocałowałam go przelotnie, najbardziej przyjacielsko jak umiałam, w policzek i pobiegłam do Mary.
- Zobaczysz, że dam! – krzyknął za mną i zniknął w jednym z Hogwardzkich korytarzy z Peterem i Remusem, który poczęstował kolegów czekoladą.